Powiedziałam pani Marii, że już nie mogę być jej posłańcem: Prawda, którą zbyt długo ukrywałam

— Pani Aniu, czy mogłaby pani jeszcze dziś pójść po leki? — głos pani Marii drżał, jakby każde słowo było dla niej wysiłkiem. Stałam w jej kuchni, z rękami mokrymi od zmywania talerzy, i czułam, jak coś we mnie pęka. To był zwykły wieczór, a jednak wszystko miało się zmienić.

Od lat byłam dla niej kimś więcej niż tylko sąsiadką. Byłam jej posłańcem, opiekunką, powierniczką. Jej córka, Zuzanna, pojawiała się tylko wtedy, gdy trzeba było podpisać papiery w banku albo odebrać paczkę z poczty. Reszta spadała na mnie. Z początku czułam się potrzebna, nawet dumna, że mogę pomóc. Ale z czasem ta pomoc stała się ciężarem, który przygniatał mnie coraz bardziej.

— Pani Mario, nie mogę już… — zaczęłam, ale głos mi się załamał. — Nie dam rady być wszystkim naraz. Mam swoją rodzinę, swoje życie…

Pani Maria spojrzała na mnie zaskoczona, a potem jej twarz stężała. — To znaczy, że zostawi mnie pani samą?

W tym momencie poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Przecież ona nie miała nikogo. Jej mąż zmarł dziesięć lat temu, syn wyjechał do Anglii i słuch po nim zaginął. Zuzanna… Zuzanna była jak cień, który pojawia się tylko wtedy, gdy światło pada pod odpowiednim kątem.

Wyszłam z kuchni, zostawiając ją samą przy stole. W przedpokoju usłyszałam, jak cicho płacze. Przez chwilę miałam ochotę wrócić, przytulić ją, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mogłam. Byłam zmęczona. Zbyt zmęczona.

Wróciłam do domu, gdzie czekał na mnie mąż, Tomek, i dwójka dzieci. — Znowu byłaś u pani Marii? — zapytał z wyrzutem. — Anka, my też cię potrzebujemy.

— Wiem, Tomek. Ale ona nie ma nikogo…

— A Zuzanna? — przerwał mi. — To jej matka, nie twoja. Ile jeszcze będziesz się poświęcać?

Nie odpowiedziałam. Bo czy można przestać pomagać komuś, kto jest naprawdę samotny? Czy można postawić granicę, nie czując się przy tym winna?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Zuzanna. — Słyszałam, że mama płakała przez panią całą noc. Jak pani mogła?

— Zuzanno, ja nie jestem w stanie robić wszystkiego. To pani matka. Może powinna pani częściej ją odwiedzać?

Po drugiej stronie zapadła cisza. — Mam swoje życie — powiedziała w końcu. — Pracuję, mam dzieci, nie mogę być u niej codziennie.

— Ja też mam rodzinę — odpowiedziałam cicho. — I też nie mogę być u niej codziennie.

Rozłączyła się bez słowa. Przez cały dzień czułam się podle. W pracy nie mogłam się skupić, w domu byłam rozdrażniona. Dzieci patrzyły na mnie z niepokojem, Tomek próbował mnie pocieszyć, ale ja czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.

Wieczorem poszłam do pani Marii. Siedziała w fotelu, patrząc w okno. — Przepraszam, że panią zawiodłam — powiedziałam. — Ale nie mogę już dłużej być pani posłańcem. Muszę zadbać o siebie i swoją rodzinę.

Spojrzała na mnie z wyrzutem, ale potem jej twarz złagodniała. — Rozumiem, Aniu. Może za bardzo się do pani przyzwyczaiłam. Ale wie pani, jak to jest być samemu?

Pokręciłam głową. — Nie wiem. Ale wiem, jak to jest być zmęczonym.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Potem wstałam i wyszłam. Na klatce schodowej spotkałam Zuzannę. Stała z telefonem w ręku, rozmawiała z kimś głośno, narzekała na matkę. Gdy mnie zobaczyła, zamilkła. — To pani wina, że mama jest teraz taka rozbita — syknęła. — Gdyby nie pani, nie musiałabym się tym wszystkim zajmować.

— Może właśnie powinna się pani tym zająć — odpowiedziałam spokojnie. — To pani matka.

Zuzanna spojrzała na mnie z nienawiścią. — Jeszcze pani pożałuje.

Wróciłam do domu i zamknęłam się w łazience. Płakałam długo, cicho, żeby nikt nie słyszał. Czułam się winna, ale też… wolna. Po raz pierwszy od lat postawiłam granicę. Po raz pierwszy pomyślałam o sobie.

Minęły tygodnie. Pani Maria zaczęła korzystać z pomocy opieki społecznej. Zuzanna pojawiała się częściej, choć z niechęcią. Ja wróciłam do swojego życia, do rodziny, do pracy. Czasem mijam panią Marię na klatce schodowej. Uśmiechamy się do siebie, ale już nie rozmawiamy tak jak dawniej.

Często zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze. Czy można przestać być dobrym człowiekiem, żeby nie zwariować? Czy granice są oznaką egoizmu, czy zdrowego rozsądku?

Może każda z nas, kobiet, musi w końcu powiedzieć: dość. Ale czy wtedy naprawdę jesteśmy wolne? Czy tylko bardziej samotne?