„Moja rodzina to prawdziwi pasożyci”: Jak z Krzyśkiem postanowiliśmy w końcu postawić granice

– Znowu? – jęknęłam, patrząc na telefon. Mama dzwoniła już trzeci raz tego dnia. Krzysiek spojrzał na mnie znad gazety, marszcząc brwi. – Może nie odbieraj? – rzucił cicho, ale wiedziałam, że i tak to zrobię. Odruchowo przesunęłam palcem po ekranie.

– Cześć, mamo. Co się stało? – zapytałam, starając się brzmieć spokojnie.

– Aniu, kochanie, czy możesz podjechać po babcię? Znowu się przewróciła, a ja muszę iść do cioci Grażyny. No i… przy okazji, czy mogłabyś zrobić nam zakupy? – głos mamy był słodki, ale wyczuwałam w nim nutę oczekiwania.

Zamknęłam oczy. To nie był pierwszy raz. Od kiedy pamiętam, byłam tą „od wszystkiego”. Kiedy tata stracił pracę, to ja pożyczałam im pieniądze. Kiedy brat miał problemy z alkoholem – to ja go wyciągałam z dołka. Kiedy babcia potrzebowała lekarza – to ja ją woziłam. Krzysiek zawsze powtarzał, że powinnam postawić granice, ale przecież to rodzina…

Tego dnia jednak coś we mnie pękło. Może przez to, że od miesięcy odkładaliśmy z Krzyśkiem na naszą wymarzoną saunę ogrodową. Chcieliśmy, żeby pachniała świeżym modrzewiem, żebyśmy mogli w niej odpoczywać po pracy. Ale za każdym razem, gdy już mieliśmy odłożoną odpowiednią kwotę, pojawiał się nowy „rodzinny kryzys”.

– Aniu, słyszysz mnie? – mama ponagliła mnie przez telefon.

– Słyszę, mamo. Ale… nie mogę dziś pomóc. Mam swoje plany – odpowiedziałam drżącym głosem.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Jak to nie możesz? Przecież zawsze możesz! – usłyszałam rozczarowanie i pretensję.

– Nie tym razem – powiedziałam stanowczo i rozłączyłam się.

Krzysiek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Jestem z ciebie dumny – szepnął.

Ale ja czułam się jak najgorszy człowiek na świecie.

Wieczorem telefon znów rozdzwonił się jak oszalały. Najpierw mama, potem brat Tomek, potem nawet ciocia Grażyna. Każdy miał mi coś do zarzucenia: że jestem niewdzięczna, że rodzina jest najważniejsza, że „kto jak nie ty”.

W końcu odebrałam od Tomka:

– Anka, co ty wyprawiasz? Mama płacze! Babcia sama musiała iść do sklepu! – krzyczał do słuchawki.

– Tomku, a ty gdzie byłeś? – zapytałam spokojnie.

– Pracuję! – odburknął.

– Ja też pracuję. I mam prawo do swojego życia – odpowiedziałam i rozłączyłam się.

Następnego dnia mama przyszła do nas bez zapowiedzi. Stała w drzwiach z miną męczennicy.

– Aniu, co się z tobą dzieje? Przecież zawsze byłaś taka pomocna…

– Mamo, jestem zmęczona. Od lat wszystko jest na mojej głowie. Chcę mieć czas dla siebie i Krzyśka. Chcemy w końcu wybudować tę saunę, o której marzymy od lat!

Mama spojrzała na mnie jak na obcą osobę.

– Sauna? To teraz sauna jest ważniejsza od rodziny?

Poczułam łzy napływające do oczu.

– Nie o saunę chodzi… Chodzi o to, że nie mam już siły być waszą służącą – wyszeptałam.

Mama wyszła bez słowa. Przez kolejne dni nikt z rodziny się nie odzywał. W domu panowała cisza pełna napięcia. Krzysiek próbował mnie pocieszać:

– Może teraz zrozumieją…

Ale ja wiedziałam, że to dopiero początek wojny.

Po tygodniu przyszło zaproszenie na rodzinny obiad u cioci Grażyny. Wiedziałam, że to będzie sąd nad moją osobą. Krzysiek nalegał, żebym poszła z podniesioną głową.

W salonie siedzieli wszyscy: mama, tata, Tomek z żoną, babcia i ciocia Grażyna. Atmosfera była gęsta jak śmietana.

– Aniu – zaczęła ciocia – wszyscy jesteśmy zaniepokojeni twoim zachowaniem. Rodzina powinna trzymać się razem.

– A czy rodzina powinna wykorzystywać jedną osobę? – zapytałam cicho.

Tata spuścił wzrok. Tomek zaczął coś mamrotać pod nosem.

– Może rzeczywiście przesadziliśmy… – odezwała się nagle babcia. – Ale ty zawsze byłaś taka silna…

– Każdy ma swoje granice – odpowiedział Krzysiek stanowczo.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. W końcu mama wstała i podeszła do mnie:

– Przepraszam, Aniu. Nie zauważyłam, jak bardzo cię obciążamy…

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę musiałam doprowadzić do takiego kryzysu, żeby ktoś mnie usłyszał?

Dziś sauna stoi już w naszym ogrodzie. Pachnie świeżym drewnem i wolnością. Rodzina powoli uczy się prosić o pomoc innych niż tylko mnie. Ale czasem patrzę na nich i zastanawiam się: czy naprawdę można nauczyć ludzi szacunku do cudzych granic? Czy każda rodzina musi przejść przez taki dramat?