Mama zadzwoniła: „Przyjeżdżają goście!” – Jak jedno rodzinne spotkanie zmieniło moje życie

– Znowu oni? – syknęłam przez zęby, patrząc na wyświetlacz telefonu. „Mama” – jak zawsze, o tej samej porze, z tą samą wiadomością. Odbieram.

– Aniu, przyjeżdżają goście w sobotę! Wszyscy! Ciocia Basia, wujek Marek, nawet Kasia z dziećmi. Będziesz, prawda?

Słyszę w jej głosie tę nutę nadziei, której nie potrafię już znieść. Przez chwilę milczę, czując jak w gardle rośnie mi gula. Wiem, co powinnam powiedzieć: „Nie mogę, mamo, mam pracę, obowiązki…” Ale tym razem coś we mnie pęka.

– Będę – odpowiadam cicho i odkładam słuchawkę.

W mieszkaniu w Warszawie robi się nagle duszno. Siadam na kanapie i patrzę w okno na szare bloki. Zawsze uciekałam od tych spotkań – od wiejskiego domu, od wspomnień, od wiecznych porównań do Kasi i wiecznych pytań: „Kiedy ty w końcu sobie kogoś znajdziesz?”

Pamiętam, jak miałam szesnaście lat i pierwszy raz uciekłam z rodzinnego obiadu do sadu za domem. Siedziałam pod jabłonią i płakałam, bo babcia powiedziała przy wszystkich: „Kasia to przynajmniej wie, czego chce od życia. A ty?”

Teraz mam trzydzieści dwa lata i wciąż nie wiem, czego chcę. Ale wiem jedno: nie chcę już uciekać.


W sobotę rano pakuję walizkę. Wkładam do niej ulubioną sukienkę – tę granatową w białe grochy. Mama zawsze mówiła, że wyglądam w niej „za poważnie”, ale dziś chcę być sobą.

Podróż pociągiem na wieś trwa dwie godziny. Przez okno widzę znajome pola i lasy. Z każdym kilometrem czuję narastający niepokój. Wysiadam na stacji i idę pieszo przez wieś. Ludzie patrzą na mnie z ciekawością – „ta z miasta wróciła”.

Przed domem mama już czeka. Uśmiecha się nerwowo.

– Aniu! Jak dobrze cię widzieć! – przytula mnie mocno. Czuję jej drżące ręce.

W kuchni pachnie ciastem drożdżowym. Tata siedzi przy stole i czyta gazetę. Udaje, że mnie nie widzi.

– Pomóż mi z sałatką – mówi mama, podając mi nóż.

Kroję ogórki i słucham jej opowieści o sąsiadach, o tym, jak Kasia kupiła nowy samochód, jak ciocia Basia narzeka na zdrowie. Wszystko to brzmi jak echo dawnych rozmów.

Nagle mama przerywa:

– Aniu… Ty jesteś szczęśliwa w tej Warszawie?

Zaskakuje mnie to pytanie. Patrzę na nią – jej zmarszczki wokół oczu, siwe włosy przy skroniach.

– Nie wiem, mamo – odpowiadam szczerze. – Czasem tak, czasem nie.

Ona kiwa głową i wraca do mieszania sałatki.


Goście przyjeżdżają po południu. Dom wypełnia się śmiechem, krzykami dzieci, zapachem pieczonego kurczaka. Kasia wchodzi pierwsza – elegancka, pewna siebie.

– Anka! No wreszcie się pokazałaś! – rzuca mi się na szyję.

Czuję ukłucie zazdrości i wstydu. Zawsze była tą lepszą córką – ładniejszą, mądrzejszą, bardziej przebojową.

Przy stole zaczyna się festiwal pytań:

– A ty kiedy ślub?
– Masz kogoś?
– W tej Warszawie to pewnie same karierowiczki…

Śmieję się nerwowo i próbuję zmienić temat. Ale ciocia Basia nie odpuszcza:

– Aniu, ty zawsze taka zamknięta… Może byś się otworzyła na ludzi?

Czuję, jak narasta we mnie gniew. Przez lata tłumiłam te emocje – udawałam, że wszystko jest w porządku, że nie boli mnie to ciągłe ocenianie.

Nagle wstaję od stołu.

– Dość! – mówię głośno. Wszyscy milkną.
– Mam już dość tych pytań! Dość porównań do Kasi! Jestem jaka jestem! Może nie mam męża ani dzieci, może nie mam domu z ogródkiem… Ale mam swoje życie! I chcę być akceptowana taka, jaka jestem!

Zapada cisza. Mama patrzy na mnie ze łzami w oczach. Tata odkłada gazetę.

– Aniu… My tylko chcemy twojego szczęścia…

– Ale czyje szczęście macie na myśli? Swoje czy moje? – pytam cicho.

Kasia podchodzi do mnie i ściska za rękę.

– Przepraszam – mówi szeptem. – Nigdy nie chciałam cię ranić.

Patrzę na nią i widzę w jej oczach zmęczenie. Może ona też ma swoje demony?

Ciocia Basia chrząka nerwowo.

– No dobrze… Może czasem za bardzo się wtrącamy…

Mama podchodzi do mnie i przytula mocno.

– Kochamy cię, Aniu. Przepraszam, jeśli sprawiliśmy ci ból.

Płaczemy razem w kuchni. Po raz pierwszy od lat czuję ulgę.

Wieczorem siedzę sama pod jabłonią. Słyszę śmiechy dobiegające z domu. Czuję spokój.

Może nie wszystko da się naprawić jednym spotkaniem. Ale zrobiłam pierwszy krok.

Czy naprawdę musimy całe życie udawać kogoś innego dla rodziny? A może wystarczy po prostu być sobą i pozwolić innym zobaczyć nasze prawdziwe ja?