Cicha groźba: Kto chce skrzywdzić mojego psa? Moja walka o Lilkę i prawdę wśród sąsiedzkich konfliktów

– Lilka! Nie! – mój krzyk rozdarł ciszę czerwcowego popołudnia, kiedy zobaczyłam moją ukochaną suczkę gryzącą coś pod krzakiem przy furtce. Rzuciłam się do niej, serce waliło mi jak młot. W jej pysku tkwił kawałek kiełbasy, a obok leżała kartka: „Zostawcie nas w spokoju, albo następnym razem nie zdążycie”. Ręce mi się trzęsły, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

– Mamo, co się dzieje? – zawołała Zosia z okna, a ja już biegłam do samochodu z Lilką na rękach. Jej oczy były szkliste, a oddech płytki. W głowie miałam tylko jedno: muszę ją uratować.

W gabinecie weterynaryjnym czas płynął inaczej. Siedziałam na zimnym krześle, ściskając w dłoni tę przeklętą kartkę. Weterynarz, pani doktor Kowalska, spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Pani Marto, musimy poczekać. Zrobiliśmy płukanie żołądka. Proszę być dobrej myśli.

Ale jak być dobrej myśli, kiedy ktoś chce skrzywdzić twojego psa? Kiedy ktoś grozi twojej rodzinie?

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Zosia spała wtulona w poduszkę, a mój mąż, Tomek, siedział przy stole z głową w dłoniach.

– Kto mógł to zrobić? – zapytał cicho. – Przecież nikomu nie wadzimy.

Ale wiedziałam, że to nieprawda. Od miesięcy mieliśmy konflikt z sąsiadami – państwem Nowakami. Ich syn, Bartek, od kiedy tylko przeprowadziliśmy się na osiedle, rzucał kamieniami w Lilkę i wyzywał Zosię. Ostatnio Tomek zwrócił mu uwagę. Jego ojciec przyszedł wtedy do nas z pretensjami.

– Może to oni? – szepnęłam, choć sama nie wierzyłam, że ktoś mógłby posunąć się tak daleko.

Następnego dnia rano odebrałam telefon od pani Kowalskiej.

– Lilka jest słaba, ale przeżyje. Proszę być ostrożna – powiedziała.

Ulga była ogromna, ale strach nie minął. Przez kolejne dni nie spuszczałam Lilki z oka. Każdy spacer był dla mnie udręką. Zosia bała się wychodzić sama do ogrodu.

Tomek próbował rozmawiać z Nowakami.

– Panie Nowak, czy wie pan coś o tym liście? – zapytał spokojnie przez płot.

– My? To wy zawsze macie pretensje! – odburknął sąsiad. – Może ktoś inny ma was dość?

Wiedziałam, że nie dowiemy się prawdy tak łatwo. Zaczęłam rozmawiać z innymi sąsiadami. Pani Basia z naprzeciwka powiedziała:

– Ostatnio widziałam kogoś obcego kręcącego się przy waszej furtce wieczorem…

Czy to możliwe, że to nie Nowakowie? Może ktoś inny miał powód, by nam grozić?

W pracy byłam cieniem samej siebie. Szefowa patrzyła na mnie z troską.

– Marta, wszystko w porządku?

Chciałam jej powiedzieć o strachu, o bezsilności, o tym, jak każda noc jest koszmarem. Ale tylko skinęłam głową.

Wieczorami kłóciliśmy się z Tomkiem coraz częściej.

– Nie możemy tak żyć! – krzyczałam. – Boję się o Zosię!

– Przecież nie możemy się wyprowadzić! – odpowiadał bezradnie.

Zosia zaczęła moczyć się w nocy. Lilka bała się wychodzić na dwór. Nasz dom stał się więzieniem.

Pewnego dnia znalazłam kolejną kartkę w skrzynce: „To dopiero początek”.

Zgłosiliśmy sprawę na policję. Funkcjonariusz spisał zeznania, ale nie wyglądał na przekonanego.

– Takie rzeczy się zdarzają… Proszę uważać na psa i dziecko – powiedział tylko.

Czułam się coraz bardziej bezradna. W nocy słyszałam każdy szmer za oknem. Tomek spał niespokojnie, a ja modliłam się, żeby to wszystko się skończyło.

Któregoś ranka Zosia przyszła do mnie blada jak ściana.

– Mamo… Bartek powiedział mi w szkole, że jeśli powiem komuś o liście, to Lilka już nie wróci do domu…

Serce mi pękło. Poszłam do szkoły porozmawiać z wychowawczynią Bartka. Usłyszałam tylko:

– To trudny chłopak… Ale nie mamy dowodów na jego winę.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko. Czy naprawdę nikt nam nie pomoże?

Kilka dni później przyszła pani Basia z wiadomością:

– Widziałam Bartka wieczorem przy waszym ogrodzeniu. Coś wrzucał przez płot…

Zgłosiliśmy to na policję jeszcze raz. Tym razem potraktowali sprawę poważniej. Przeszukali ogród Nowaków i znaleźli resztki kiełbasy z tym samym rodzajem trucizny.

Bartek został przesłuchany. Jego rodzice byli w szoku. Okazało się, że chłopak był zazdrosny o Zosię i chciał „dać nam nauczkę”.

Nowakowie przeprosili nas publicznie przed całą wspólnotą mieszkaniową. Bartek trafił pod opiekę psychologa.

Ale trauma została z nami na długo. Lilka już nigdy nie była taka radosna jak dawniej. Zosia długo bała się wychodzić sama na podwórko.

Patrzę dziś na nasz dom i zastanawiam się: czy można jeszcze zaufać ludziom wokół siebie? Czy jeden akt nienawiści może zniszczyć wszystko, co budowaliśmy latami?

Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Jak sobie poradziliście ze strachem i nieufnością?