„Chcesz dziecka? Najpierw wyprowadź się od mojej matki” – Jak teściowa prawie zniszczyła moje małżeństwo
– Grzegorz, czy ty naprawdę nie widzisz, że ona cię wykorzystuje? – głos Ani drżał, a jej oczy błyszczały gniewem. Stała w kuchni, opierając się o blat, podczas gdy ja nerwowo mieszałem herbatę. Za ścianą, jak cień, czaiła się pani Zofia – moja teściowa, z którą od ponad dziesięciu lat dzieliłem mieszkanie.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Madzia, moja żona, była zawsze odpowiedzialna, poukładana. Po ślubie zamieszkaliśmy w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. Kiedy jej ojciec zmarł nagle na zawał, nie było innego wyjścia – pani Zofia musiała się do nas wprowadzić. „To tylko na chwilę, aż się pozbiera” – powtarzała Madzia. Ta „chwila” trwała ponad dekadę.
Przez lata nauczyłem się ignorować drobne złośliwości teściowej. Jej uwagi o mojej pracy, o tym, jak wychowuję dzieci, o tym, że nie umiem nawet ugotować porządnej zupy. „Grzesiu, Madzia zasługuje na więcej” – mówiła niby żartem, ale zawsze tak, żeby Madzia słyszała. Byłem cierpliwy. Dla dzieci. Dla Madzi.
Aż pewnego dnia Madzia wróciła z pracy i powiedziała: – Grzesiek, dostałam propozycję pracy w Warszawie. To szansa życia. Muszę spróbować.
Nie miałem serca jej zatrzymywać. Przez pierwsze miesiące dojeżdżała na weekendy. Potem coraz rzadziej. W końcu przestała wracać w ogóle. Zostałem sam z panią Zofią i dwójką dzieci.
Pani Zofia przejęła dom. Miała swoje zasady: dzieci mają być cicho po 20:00, nie wolno jeść chipsów, a ja mam nie zostawiać skarpetek w łazience. Czułem się jak intruz we własnym domu. Dzieci coraz częściej zamykały się w swoich pokojach.
Po dwóch latach Madzia zadzwoniła i powiedziała, że nie wróci. „Zakochałam się” – usłyszałem przez telefon. „Nie chcę cię ranić, ale muszę być szczera”.
Byłem wściekły i załamany jednocześnie. Przez kilka miesięcy żyłem jak automat: praca, dom, dzieci, teściowa. Aż pewnego dnia poznałem Anię – koleżankę z pracy. Była ciepła, uśmiechnięta, rozumiała moje żarty i nie oceniała mnie za to, że czasem zapominam o zakupach.
Zakochałem się jak nastolatek. Po raz pierwszy od lat poczułem się ważny i kochany. Ania szybko poznała moje dzieci i zdobyła ich sympatię. Ale kiedy zaproponowałem jej wspólne mieszkanie, spojrzała na mnie poważnie:
– Grzegorz… Ja chcę mieć z tobą rodzinę. Chcę mieć dziecko. Ale nie będę mieszkać z twoją teściową.
Zamarłem. Wiedziałem, że to nie jest kaprys. Ania miała rację – nasz dom był polem minowym emocji i niedopowiedzeń.
Wieczorem usiadłem z panią Zofią przy stole.
– Pani Zofio… Musimy porozmawiać.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– O czym?
– O tym, że chciałbym zacząć nowe życie. Chcę być szczęśliwy…
– A ja? – przerwała mi ostro. – Mam iść pod most?
– Nie o to chodzi… Pomogę pani znaleźć mieszkanie, będę płacił czynsz przez pół roku…
Wybuchła płaczem.
– Po tylu latach? Po tym wszystkim?
Czułem się jak najgorszy drań. Ale wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, stracę Anię i szansę na nowe życie.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była nie do zniesienia. Pani Zofia chodziła obrażona, dzieci były zagubione. Ania coraz częściej mówiła o rozstaniu.
W końcu znalazłem pani Zofii kawalerkę niedaleko naszego bloku. Pomogłem jej się przeprowadzić. Przez kilka miesięcy nie odzywała się do mnie ani do dzieci.
Z Anią zamieszkaliśmy razem. Po roku urodził nam się synek – Staś. Myślałem, że wszystko się ułożyło… Ale dzieci z pierwszego małżeństwa miały żal: „Tato, dlaczego babcia musiała odejść?” „Czemu nie mogliśmy być razem jak dawniej?”
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy miałem prawo postawić swoje szczęście ponad lojalność wobec rodziny? Czy można być dobrym ojcem i mężem jednocześnie nie raniąc nikogo po drodze?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy szczęście jednej osoby może usprawiedliwić cierpienie innych?