Zbyt wcześnie dorosła: Moja walka o rodzinę, której nikt nie chciał

— Co ty sobie wyobrażałaś?! — krzyk mamy odbijał się echem od ścian naszej kuchni. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni test ciążowy. Ręce mi drżały, a serce waliło jak oszalałe. Tata milczał, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż słowa mamy.

— Przepraszam — wyszeptałam, choć wiedziałam, że to niczego nie zmieni.

Miałam siedemnaście lat. Za dwa miesiące miałam pisać maturę. Zamiast tego patrzyłam na dwie czerwone kreski i czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Adam, ojciec dziecka, był moją pierwszą miłością. Poznaliśmy się na szkolnej dyskotece w liceum w Kielcach. Był starszy o rok, miał ciemne włosy i uśmiech, który rozbrajał każdą moją złość. Przez chwilę wydawało mi się, że świat należy do nas.

— Musimy powiedzieć twoim rodzicom — powiedział Adam tego samego wieczoru, gdy pokazałam mu test. — Będę z tobą. Obiecuję.

Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć. Ale już wtedy widziałam w jego oczach strach.

Rodzice Adama przyjęli wiadomość z chłodną rezerwą. Jego matka, pani Teresa, spojrzała na mnie jak na kogoś, kto zniszczył jej synowi życie. — To nie jest czas na dzieci — powiedziała cicho. — Macie szkołę, plany…

Adam próbował być dzielny. Przez pierwsze tygodnie chodził ze mną do lekarza, trzymał mnie za rękę podczas badań. Ale coraz częściej widziałam go zamyślonego, nieobecnego. Zaczęły się kłótnie. O przyszłość, o pieniądze, o to, gdzie będziemy mieszkać.

— Nie chcę mieszkać z twoimi rodzicami! — krzyczał pewnego wieczoru. — Czuję się tam jak intruz!

— A gdzie mamy iść? — płakałam. — Przecież nie mamy nic!

W końcu Adam zaczął znikać na całe noce. Tłumaczył się nauką do matury albo pracą dorywczą w sklepie spożywczym jego wuja. Ja zostawałam sama z rosnącym brzuchem i coraz większym lękiem.

Moja mama przestała ze mną rozmawiać. Tata próbował być wsparciem, ale nie umiał znaleźć słów. W szkole patrzono na mnie z litością albo pogardą. Koleżanki przestały zapraszać mnie na spotkania. Czułam się jak trędowata.

W ósmym miesiącu ciąży trafiłam do szpitala z powodu przedwczesnych skurczów. Adam nie odebrał telefonu. Przyszedł dopiero rano, z podkrążonymi oczami i zapachem papierosów na ubraniu.

— Przepraszam… — mruknął.

Urodziłam syna w lutym. Nazwaliśmy go Kacperek. Był maleńki i kruchy, ale kiedy pierwszy raz spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami Adama, poczułam miłość tak wielką, że aż bolało.

Przez pierwsze tygodnie Adam próbował być ojcem. Przewijał Kacperka, chodził po zakupy, czasem nawet gotował obiad dla mnie i moich rodziców. Ale coraz częściej znikał z domu. Zaczęły się plotki — że widziano go z inną dziewczyną z naszej szkoły.

— To nieprawda! — krzyczał Adam podczas jednej z kłótni. — Po prostu nie mogę już tego wytrzymać! Czuję się jak w klatce!

Wtedy pierwszy raz pomyślałam o tym, że zostanę sama.

Miesiąc później Adam spakował torbę i wyprowadził się do swojego kolegi z klasy maturalnej. Zostawił mi kartkę: „Przepraszam. Nie umiem być ojcem.”

Pamiętam tamten wieczór jak przez mgłę. Kacperek płakał w łóżeczku, a ja siedziałam na podłodze w łazience i patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam jak cień siebie sprzed roku — zmęczona, zapuchnięta od płaczu dziewczyna z rozczochranymi włosami.

Mama weszła bez pukania.

— Musisz się pozbierać — powiedziała twardo. — Masz dziecko.

— Nie dam rady…

— Dasz radę — przerwała mi ostro. — Ja też byłam młoda i głupia. Ale nie miałam wyboru.

Przez kolejne miesiące żyłam jak automat. Karmiłam Kacperka, przewijałam go, chodziłam na spacery po osiedlu pełnym starych bloków i jeszcze starszych sąsiadek komentujących wszystko szeptem za moimi plecami.

Czasem myślałam o Adamie — czy tęskni za synem? Czy żałuje? Czy znalazł kogoś nowego?

Zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewałam w nim całą swoją złość i żal:

„Dlaczego wszyscy mnie opuścili? Dlaczego nikt nie widzi mojego bólu?”

Po roku wróciłam do szkoły wieczorowej. Mama została z Kacperkiem podczas moich zajęć. Tata znalazł mi pracę w sklepie spożywczym na pół etatu.

Pewnego dnia spotkałam Adama na przystanku autobusowym. Był chudszy, miał smutne oczy.

— Jak Kacperek? — zapytał cicho.

— Rośnie… Czasem pyta o ciebie.

Adam spuścił głowę.

— Przepraszam… Nie potrafiłem…

Nie odpowiedziałam nic. Nie miałam już siły na kolejne przeprosiny.

Dziś Kacperek ma pięć lat. Jest moim całym światem. Adam czasem dzwoni, czasem przychodzi na urodziny syna, ale to już nie jest ta sama rodzina co kiedyś.

Często myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wtedy podjęła inną decyzję… Gdybym była odważniejsza albo bardziej egoistyczna…

Czy naprawdę musimy płacić tak wysoką cenę za błędy młodości? Czy można jeszcze uwierzyć w miłość po tym wszystkim?