Zazdrość, bezczelność i narzucanie swojego zdania – zerwałam więzy z rodziną męża. Dziennik Wioli Kowalskiej

– Wiola, nie przesadzaj, przecież to tylko obiad – powiedziała Kinga, patrząc na mnie z wyższością, jakby jej słowa miały moc rozwiązywania wszystkich problemów. Stałam w kuchni teściowej, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając naczynia po kolejnym rodzinnym spotkaniu, które miało być miłe, a skończyło się jak zwykle: ja na posterunku, a reszta rodziny Bartka komentująca moje wybory, ubrania i nawet sposób, w jaki kroję chleb.

Mam na imię Wiola Kowalska. Mam 35 lat i od dziesięciu lat mieszkam z Bartkiem w małym miasteczku pod Krakowem. Zawsze marzyłam o spokojnym życiu, własnym domu i rodzinie, która wspiera się nawzajem. Ale rzeczywistość okazała się inna. Bartek jest moim największym wsparciem, ale jego rodzina… Cóż, to temat na osobny dziennik.

Pamiętam pierwsze spotkanie z Ewą, moją teściową. Była uprzejma, ale jej spojrzenie mówiło więcej niż słowa. „Bartek zawsze lubił domowy rosół, mam nadzieję, że potrafisz go ugotować,” powiedziała wtedy. Uśmiechnęłam się grzecznie, choć poczułam ukłucie niepokoju. Z czasem te drobne uwagi zamieniły się w otwartą krytykę. „Dlaczego nie masz jeszcze dzieci?”, „Może powinnaś zmienić pracę na coś poważniejszego?”, „Bartek wygląda na zmęczonego, czy dobrze o niego dbasz?” – te pytania padały regularnie podczas rodzinnych obiadów.

Najgorsze były święta. Ewa zawsze planowała wszystko co do minuty. Każdy miał swoje miejsce przy stole, a ja – swoje zadania. Nawet jeśli chciałam pomóc z własnej inicjatywy, słyszałam: „Nie rób tego tak, ja wiem lepiej.” Czułam się jak intruz we własnym życiu. Tadeusz, teść, rzadko się odzywał, ale kiedy już to robił, jego słowa były jak zimny prysznic: „W naszej rodzinie zawsze było tak i tak będzie.”

Bartek próbował mnie bronić, ale często kończyło się to kłótnią między nim a jego matką. „Mamo, daj już spokój Wioli!” – krzyczał czasem, ale Ewa tylko wzdychała teatralnie i mówiła: „Wszystko dla waszego dobra.” Kinga natomiast była mistrzynią w subtelnych docinkach. „Ojej, Wiola, znowu ta sama sukienka?” albo „Nie boisz się, że Bartek znajdzie sobie kogoś bardziej… energicznego?” – rzucała niby żartem.

Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Wymyślałam wymówki: praca, złe samopoczucie, pilne sprawy do załatwienia. Ale Bartek nalegał: „To moja rodzina, musimy być razem.” Czułam się rozdarta między lojalnością wobec niego a potrzebą ochrony własnej godności.

Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Był czerwcowy wieczór, duszny i ciężki od niewypowiedzianych słów. Siedzieliśmy przy stole w ogrodzie Ewy i Tadeusza. Rozmowa zeszła na temat naszej przyszłości. „Wiola, kiedy w końcu zdecydujecie się na dziecko? Nie jesteście już tacy młodzi,” powiedziała Ewa z uśmiechem pełnym fałszu.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Spojrzałam na Bartka – był zmęczony, zrezygnowany. Kinga przewracała oczami, a Tadeusz popijał piwo i patrzył w dal. Wstałam powoli od stołu.

– Dość – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Mam dość waszych uwag, waszej kontroli i tego ciągłego oceniania. To moje życie i nie pozwolę wam dłużej nim rządzić.

Zapadła cisza. Ewa otworzyła usta ze zdziwienia.

– Wiolu…

– Nie! – przerwałam jej. – Przez lata starałam się być częścią tej rodziny. Próbowałam zasłużyć na waszą akceptację, ale nigdy jej nie dostałam. Zawsze byłam niewystarczająca: za cicha, za mało ambitna, za mało matczyna… Ale już nie będę się tłumaczyć.

Bartek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Kochanie…

– Bartek, musisz wybrać – powiedziałam drżącym głosem. – Albo będziemy żyć po swojemu, albo dalej będziemy tańczyć tak, jak oni zagrają.

Ewa zaczęła płakać teatralnie.

– Jak możesz być taka niewdzięczna? Przecież chcemy tylko twojego dobra!

– Nie chcę już waszego dobra – odpowiedziałam spokojnie. – Chcę spokoju.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Bartek długo siedział na kanapie bez słowa. W końcu powiedział:

– Może rzeczywiście przesadzili… Ale to moja rodzina.

– A ja? – zapytałam cicho.

Minęły tygodnie ciszy. Ewa dzwoniła do Bartka codziennie; mnie ignorowała całkowicie. Kinga rozpowiadała po miasteczku plotki o mojej rzekomej bezpłodności i lenistwie. Tadeusz przestał mówić mi „dzień dobry” na ulicy.

Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Ale jednocześnie poczułam ulgę – pierwszy raz od lat mogłam oddychać pełną piersią we własnym domu. Zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami, wróciłam do malowania obrazów – mojej dawnej pasji.

Bartek był rozdarty między mną a swoją rodziną. Widziałam to każdego dnia w jego oczach. Ale po kilku miesiącach sam zaczął dostrzegać toksyczność tej relacji.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedział pewnego wieczoru. – Chcę być z tobą i tylko z tobą.

Od tamtej pory nasze życie zaczęło się układać na nowo. Nie było łatwo – plotki w małym miasteczku są jak chwasty: trudno je wyrwać do końca. Ale przynajmniej wiedziałam, że jestem sobą i nie muszę już nikomu niczego udowadniać.

Czasem zastanawiam się: czy warto było zerwać więzy z rodziną męża? Czy można budować szczęście na gruzach dawnych relacji? Może każda kobieta powinna kiedyś postawić granicę i zapytać siebie: ile jeszcze jestem w stanie poświęcić dla cudzych oczekiwań?