Sprzedałam dom, zanim mój wnuk zdążył mnie wyrzucić – historia babci, która nie pozwoliła się upokorzyć
– Babciu, musimy poważnie porozmawiać – głos Filipa był zimny, a spojrzenie nie zdradzało żadnych uczuć. Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, tym samym, przy którym uczyłam go wiązać sznurowadła i robić pierogi. Teraz patrzył na mnie jak na przeszkodę.
– O czym chcesz rozmawiać? – zapytałam, choć przeczuwałam, co usłyszę.
– Wiesz, że z Martą nie mamy gdzie mieszkać. Ten dom jest duży, a ty… no, sama wiesz. Może lepiej byłoby, gdybyś… znalazła sobie coś mniejszego? – powiedział to tak, jakby proponował mi wycieczkę do sanatorium.
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że to zły sen. Przecież to ja budowałam ten dom z Januszem, moim mężem. To tu wychowałam ich wszystkich – mojego syna Pawła, a potem pomagałam przy wnukach. Filip był moją dumą. Zawsze powtarzałam, że rodzina jest najważniejsza.
– Chcesz mnie wyrzucić z mojego domu? – głos mi zadrżał.
– Babciu, nie przesadzaj. Przecież możesz zamieszkać u cioci Krysi albo w jakimś spokojnym miejscu dla seniorów. To dla twojego dobra – dodał szybko, jakby próbował mnie przekonać.
Nie odpowiedziałam. Wstałam i wyszłam do ogrodu. Pachniały bzy, a ja czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Wspomnienia przewijały się przed oczami: pierwsze święta w tym domu, śmiech dzieci, zapach świeżo upieczonego chleba. Jak mogło do tego dojść?
Następnego dnia zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Zofii.
– Zoja, nie pozwól im! – krzyczała niemal przez telefon. – To twój dom! Nie oddawaj go bez walki!
Ale ja już wiedziałam, że nie chcę walczyć w ich stylu. Nie będę się kłócić ani błagać o litość. Postanowiłam działać po swojemu.
Przez kilka dni obserwowałam Filipa i Martę. Przychodzili coraz częściej, oglądali pokoje, rozmawiali o remontach. Słyszałam ich szeptane plany: „Tu będzie pokój dla dziecka”, „Zburzymy tę ścianę”. Byli pewni siebie, jakby już wszystko było postanowione.
Pewnego wieczoru usiadłam z Pawłem, moim synem.
– Mamo, Filip jest młody… Oni naprawdę mają ciężko – zaczął niepewnie.
– A ja? Ja już się nie liczę? – zapytałam cicho.
Paweł spuścił wzrok. Wiedziałam, że jest rozdarty między mną a swoim synem. Ale czułam się coraz bardziej samotna.
Wtedy podjęłam decyzję. Zadzwoniłam do notariusza i umówiłam się na spotkanie. Znalazłam ogłoszenie w gazecie: „Kupię dom w dobrej lokalizacji”. Skontaktowałam się z panem Jerzym – starszym panem, który szukał domu dla siebie i swojej żony. Spotkaliśmy się kilka razy. Był uprzejmy, ciepły. Opowiedziałam mu swoją historię.
– Pani Zoju, jeśli zdecyduje się pani sprzedać dom nam, obiecuję, że będzie pani mogła tu mieszkać tak długo, jak będzie chciała – powiedział Jerzy.
To była uczciwa propozycja. Zgodziłam się.
Tydzień później wszystko było załatwione. Dom miał nowego właściciela, ale ja mogłam zostać w swoim pokoju na piętrze. Jerzy i jego żona zamieszkali na parterze. Byli mili i szanowali moją prywatność.
Kiedy Filip przyszedł z Martą z kolejną wizytą i zobaczyli obcych ludzi w salonie, byli w szoku.
– Babciu! Co tu się dzieje?! – krzyknął Filip.
– Sprzedałam dom – odpowiedziałam spokojnie.
– Jak to?! Przecież… przecież to nasz dom! – Marta była blada jak ściana.
– To był mój dom – poprawiłam ją. – Teraz należy do pana Jerzego i pani Marii. Ja tu jeszcze mieszkam, ale wy… musicie znaleźć swoje miejsce gdzie indziej.
Filip patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Babciu… Jak mogłaś? Myślałem…
– Myślałeś tylko o sobie – przerwałam mu. – O mnie nikt nie pomyślał.
Wyszedł bez słowa. Paweł zadzwonił tego samego wieczoru.
– Mamo… Może przesadziłaś? Filip jest załamany…
– A ja? Ja byłam załamana przez tygodnie! – odpowiedziałam ostro. – Nikt nie pytał mnie o zdanie.
Przez kolejne dni telefon milczał. Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam jednak, że postąpiłam słusznie. Jerzy i Maria zapraszali mnie na herbatę, czasem rozmawialiśmy godzinami o dawnych czasach. Poczułam się znów potrzebna i doceniona.
Po kilku tygodniach Filip przyszedł sam.
– Babciu… Przepraszam – powiedział cicho. – Nie powinienem był tak postępować.
Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam w nich chłopca, którego kiedyś tuliłam do snu.
– Każdy musi ponieść konsekwencje swoich decyzji – odpowiedziałam łagodnie.
Nie wiem, czy nasza relacja wróci do dawnej bliskości. Ale wiem jedno: nie pozwoliłam się upokorzyć i odebrać sobie wszystkiego, co budowałam przez lata.
Czy rodzina naprawdę znaczy tyle samo dla wszystkich? Czy czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym? Co wy byście zrobili na moim miejscu?