Porozmawiajmy, synu – historia o lodowisku, rodzinnych tajemnicach i dorastaniu

— Krzysiek, poczekaj! — głos Tomka ledwo przebijał się przez śmiech i krzyki dzieci na lodowisku. Zatrzymałem się gwałtownie, czując, jak lód pod moimi łyżwami lekko pęka. Słońce odbijało się od białej tafli, raziło w oczy, a mróz szczypał w policzki. Ostatni dzień świątecznej przerwy. Miał być zwyczajny, ale już od rana czułem niepokój, jakby coś miało się wydarzyć.

Tomek dogonił mnie, dysząc ciężko. — Ale masz tempo! — rzucił z uśmiechem. — Chyba chcesz spalić wszystkie pierogi z Wigilii na raz.

Uśmiechnąłem się krzywo. — Może i tak. — W rzeczywistości chciałem uciec od myśli, które od kilku dni nie dawały mi spokoju. Od rozmowy z ojcem, której unikałem od miesięcy.

Na lodowisku było tłoczno. Ludzie śmiali się, przewracali, pomagali sobie wstać. Dzieciaki ścigały się między dorosłymi, a para starszych ludzi trzymała się za ręce, sunąc powoli po lodzie. Przez chwilę poczułem zazdrość o ich spokój.

— Krzysiek! — usłyszałem nagle znajomy głos. Odwróciłem się i zobaczyłem ojca. Stał przy barierce, w grubym szaliku i czapce z pomponem, której nienawidziłem odkąd byłem dzieckiem. Przez chwilę miałem ochotę udawać, że go nie widzę.

Tomek spojrzał na mnie pytająco. — Idź, pogadaj z nim — szepnął. — Ja poczekam.

Podszedłem powoli do barierki. Ojciec patrzył na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot.

— Porozmawiajmy, synu — powiedział cicho.

Zacisnąłem dłonie na zimnej barierce. — O czym?

— O nas. O tym, co się dzieje od miesięcy. Nie uciekaj już.

Zacisnąłem zęby. Znowu to samo. Znowu rozmowa o tym, że nie jestem taki jak on chciałby, żebym był. Że nie idę na prawo, tylko na psychologię. Że nie gram w piłkę, tylko czytam książki i piszę wiersze.

— Nie mam teraz czasu — rzuciłem ostro. — Przyszedłem tu z Tomkiem.

Ojciec westchnął ciężko. — Zawsze masz czas dla wszystkich, tylko nie dla mnie.

Poczułem, jak coś we mnie pęka. — Może dlatego, że nigdy nie słuchasz tego, co mam do powiedzenia! — wybuchłem.

Ludzie zaczęli się nam przyglądać. Ojciec spuścił wzrok.

— Krzysiek… Ja naprawdę chcę cię zrozumieć. Ale ty zamykasz się przede mną coraz bardziej.

Przez chwilę milczeliśmy. Słońce zaczęło zachodzić za blokami, rzucając długie cienie na lód.

— Wiesz co? — powiedziałem cicho. — Może po prostu jesteśmy zbyt różni.

Ojciec pokiwał głową. — Może. Ale to nie znaczy, że nie możemy spróbować się dogadać.

Odwróciłem się i wróciłem do Tomka. Jeździliśmy jeszcze przez godzinę, ale nie mogłem przestać myśleć o tej rozmowie. W głowie słyszałem tylko jedno zdanie: „Porozmawiajmy, synu”.

Wieczorem w domu matka spojrzała na mnie pytająco. — Był tata na lodowisku?

Skinąłem głową.

— I?

— I nic — odpowiedziałem krótko.

Matka westchnęła. — Krzysiu… On naprawdę się stara.

— A ja? Ja też się staram! Ale ile razy można słuchać tych samych pretensji?

Matka podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno. Poczułem łzy pod powiekami, ale nie pozwoliłem im wypłynąć.

Nocą długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnie miesiące: o kłótniach przy stole, o cichych dniach bez słów, o tym, jak bardzo chciałem być akceptowany taki, jaki jestem.

Rano przy śniadaniu ojciec siedział naprzeciwko mnie. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.

— Krzysiek… Przepraszam za wczoraj — powiedział nagle.

Spojrzałem na niego zaskoczony.

— Nie powinienem był naciskać cię przy wszystkich. Po prostu… boję się cię stracić.

Zatkało mnie. Nigdy wcześniej nie słyszałem od niego takich słów.

— Dlaczego miałbyś mnie stracić? — zapytałem cicho.

Ojciec spuścił wzrok. — Bo widzę, jak coraz bardziej oddalasz się ode mnie i od rodziny. Boję się, że kiedyś odejdziesz i już nie wrócisz.

Poczułem gulę w gardle. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w ustach.

— Tato… Ja po prostu chcę być sobą. Nie chcę żyć według twoich oczekiwań.

Ojciec pokiwał głową ze smutkiem. — Wiem. Muszę się tego nauczyć.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem ojciec wstał i wyszedł do pracy.

Zostałem sam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty i tysiącem myśli w głowie.

Czy naprawdę tak trudno zaakceptować własne dziecko takim, jakie jest? Czy zawsze musi być między nami mur oczekiwań i rozczarowań? A może to ja powinienem zrobić pierwszy krok?

Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądała nasza relacja za rok czy dwa lata. Ale wiem jedno: czasem najtrudniejsze rozmowy są tymi najważniejszymi.