Odrzuciłam oświadczyny Pawła i wyszłam za Michała. Po 20 latach spotkałam Pawła – czy żałuję swojej decyzji?

— Nie mogę, Paweł. Przepraszam — powiedziałam wtedy, patrząc na jego drżące dłonie i pierścionek, który błyszczał w świetle zachodzącego słońca nad stawem w naszej wsi. Miał łzy w oczach, ale nie płakał. Wtedy myślałam, że robię to dla siebie, dla lepszej przyszłości. Dziś nie jestem już tego taka pewna.

Pochodzę z małej wsi pod Białymstokiem. Moja mama całe życie pracowała w sklepie spożywczym, ojciec był kierowcą ciężarówki. W domu zawsze brakowało pieniędzy, a marzenia o czymś więcej były traktowane jak fanaberie. Ale ja chciałam czegoś innego. Uczyłam się pilnie, zdobywałam stypendia, czytałam książki po nocach przy lampce naftowej, kiedy prąd wyłączali na całą wieś.

Paweł był moją pierwszą miłością. Zawsze czuły, zawsze obecny. Ale biedny jak ja. Kiedy skończyliśmy liceum, on został na gospodarstwie rodziców, a ja dostałam się na studia do Warszawy. To wtedy poznałam Michała — starszego ode mnie o pięć lat, pewnego siebie, z rodziny lekarzy. Zawsze elegancki, zawsze wiedzący czego chce. Wydawało mi się, że to właśnie on jest moją przepustką do lepszego życia.

Kiedy Paweł przyjechał do Warszawy z bukietem polnych kwiatów i pierścionkiem po babci, serce mi pękało. Ale powiedziałam „nie”. Wrócił wtedy do domu pieszo z dworca PKS, a ja zostałam z poczuciem winy i… Michałem.

Michał szybko poprosił mnie o rękę. Ślub był wystawny, rodzina Michała patrzyła na mnie z góry, ale byłam dumna — udało mi się wyrwać z biedy. Przez pierwsze lata żyliśmy jak w bajce: mieszkanie na Mokotowie, wakacje w Hiszpanii, kolacje w restauracjach. Ale potem przyszła codzienność.

Michał coraz częściej wracał późno z pracy. Zaczęły się kłótnie o pieniądze, o dzieci (których nie mogliśmy mieć), o moją rodzinę ze wsi, której się wstydził. Czułam się coraz bardziej samotna w tym pięknym mieszkaniu. Moja mama umarła nagle na zawał — nie zdążyłam się z nią pogodzić po ostatniej kłótni o to, że nie przyjeżdżam na święta.

Któregoś dnia wróciłam wcześniej do domu i zobaczyłam Michała z inną kobietą. Nie zrobiłam awantury. Po prostu wyszłam i długo chodziłam po mieście bez celu. Wróciłam dopiero nad ranem i wtedy postanowiłam: muszę coś zmienić.

Ale nie miałam dokąd pójść. Z pracy zwolnili mnie kilka miesięcy wcześniej — redukcja etatów. Przyjaciółki z uczelni dawno się rozjechały po świecie. Zostałam sama.

Minęło kilka lat. Życie toczyło się dalej — powoli odbudowałam siebie, znalazłam pracę w bibliotece osiedlowej. Michał odszedł do tamtej kobiety, zostawił mi mieszkanie, ale zabrał wszystko inne: poczucie wartości, marzenia o rodzinie.

Pewnego dnia poszłam na targ po warzywa. Stałam w kolejce do stoiska z jabłkami i nagle usłyszałam znajomy głos:

— Anka? To naprawdę ty?

Odwróciłam się i zobaczyłam Pawła. Starszy, siwiejący na skroniach, ale ten sam ciepły uśmiech i spojrzenie pełne troski.

— Paweł… — głos mi zadrżał.

— Co tu robisz? Myślałem, że już nigdy cię nie spotkam.

Zaczęliśmy rozmawiać jakby minęło kilka dni, a nie dwadzieścia lat. Opowiedział mi o swoim życiu — został na gospodarstwie, ożenił się z Martą ze wsi obok, mają troje dzieci. Ale Marta zachorowała na raka i zmarła dwa lata temu.

— Sam wychowuję dzieciaki — powiedział cicho. — Nie jest łatwo…

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu. Poczułam coś dziwnego — żal za straconym czasem? Tęsknotę za prostotą tamtych lat?

— Wiesz… — zaczął niepewnie — czasem myślę, co by było gdybyś wtedy powiedziała „tak”.

Zacisnęłam dłonie na torebce.

— Ja też…

Zaprosił mnie do siebie na wieś. Pojechałam tam po raz pierwszy od lat. Wszystko było takie znajome: zapach świeżo skoszonej trawy, szczekanie psów sąsiadów, dzieci biegające boso po podwórku.

Wieczorem siedzieliśmy przy stole z jego dziećmi i słuchałam ich śmiechu. Przez chwilę poczułam się jak u siebie.

— Anka… — Paweł spojrzał mi prosto w oczy — czy ty jesteś szczęśliwa?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam obrazy: ślub z Michałem, samotne noce w Warszawie, pogrzeb mamy…

— Nie wiem już, co to znaczy być szczęśliwą — wyszeptałam.

Paweł ujął moją dłoń.

— Może jeszcze nie wszystko stracone?

Wróciłam do Warszawy rozbita emocjonalnie. Przez kolejne tygodnie nie mogłam spać. Czy powinnam wrócić na wieś? Czy mogę jeszcze zacząć od nowa? Czy Paweł naprawdę czeka na mnie… czy tylko szuka kogoś do pomocy?

Michał zadzwonił po kilku miesiącach — chciał wrócić. Odmówiłam bez wahania.

Dziś stoję na rozdrożu. Mam 43 lata i pierwszy raz od dawna czuję nadzieję… ale też strach przed kolejną pomyłką.

Czy można naprawić błędy sprzed lat? Czy szczęście to wybór… czy przypadek?

A wy? Czy żałujecie swoich decyzji sprzed lat? Czy warto wracać do przeszłości?