Oddać serce własnego dziecka: Historia o małej Zosi i ostatnim pożegnaniu
„Mamo, dlaczego Zosia nie otwiera oczu?” – głos mojego starszego syna, Antka, rozdarł ciszę szpitalnej sali. Stałam przy łóżku mojej dwuletniej córeczki, Zosi, której drobna dłoń leżała bezwładnie w mojej. Wokół nas krzątały się pielęgniarki, a z korytarza dobiegał cichy śpiew „Sto lat” – ktoś obchodził urodziny na oddziale dziecięcym. Ironia losu – tam, gdzie jedno dziecko świętuje życie, moje właśnie je traci.
Lekarz, doktor Kowalski, wszedł do sali z poważną miną. „Pani Marto… musimy porozmawiać.” Wiedziałam już, co powie. Zosia od tygodnia leżała nieprzytomna po wypadku samochodowym. Każdego dnia modliłam się o cud, ale dziś czułam, że cud się nie wydarzy. „Zosia nie wróci do nas. Jej mózg przestał pracować.” Słowa lekarza rozbiły mnie na tysiące kawałków.
Mój mąż, Tomek, stał w kącie z zaciśniętymi pięściami. „Nie zgadzam się! To jeszcze nie koniec!” krzyknął, a łzy spływały mu po policzkach. Ja już nie miałam siły płakać. Czułam tylko pustkę i zimno.
„Pani Marto… jest jeszcze jedna sprawa. Zosia może uratować inne dzieci. Jej serce, nerki… Proszę się zastanowić.”
Poczułam się jakby ktoś mnie uderzył. Jak mam wybrać między śmiercią a życiem innych dzieci? Jak mam pozwolić, by ktoś wyjął serce z ciała mojej córeczki? Ale czy mogę pozwolić, by jej śmierć była na nic?
Wróciłam do domu na kilka godzin. Mama czekała na mnie z gorącą herbatą. „Marto, to twoja decyzja. Ale pamiętaj – Zosia była światłem dla wszystkich. Może jej światło może jeszcze komuś zaświecić?”
W nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos Zosi: „Mamusiu, kocham cię!” Wspominałam jej pierwszy uśmiech, pierwsze kroki, zapach jej włosków po kąpieli. W końcu nad ranem podjęłam decyzję.
Wróciłam do szpitala i poprosiłam o rozmowę z lekarzem. Tomek patrzył na mnie z rozpaczą i gniewem. „Jak możesz?!” – wykrzyczał. „To nasze dziecko! Nie pozwolę!”
„Tomek… Zosia już nie cierpi. Ale inne dzieci mogą dostać szansę na życie. Nie mogę pozwolić, żeby jej śmierć była tylko końcem.”
Kłóciliśmy się długo. Mama próbowała nas pogodzić: „Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Ale musicie być razem.”
W końcu Tomek się poddał. Przytulił mnie mocno i razem poszliśmy do sali Zosi.
Pielęgniarki przygotowały ją do ostatniego pożegnania. Usiadłam przy jej łóżku i zaczęłam śpiewać jej ulubioną kołysankę: „Ach śpij kochanie…” Gładziłam jej policzek i szeptałam: „Jesteś moim słońcem, Zosiu.”
Lekarze przyszli po nią godzinę później. Ostatni raz pocałowałam jej czoło i poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Kilka dni później dostałam list od rodziców chłopca z Krakowa, któremu przeszczepiono serce Zosi. Pisali: „Dzięki Pani córce nasz synek żyje. Nigdy nie znajdziemy słów wdzięczności.”
To nie była ulga ani pocieszenie – ból pozostał taki sam. Ale wiedziałam, że gdzieś tam bije serce mojej Zosi.
Minęły miesiące. Tomek zamknął się w sobie, nasz związek wisiał na włosku. Antek zaczął bać się zasypiać sam – pytał ciągle: „Mamo, czy ja też mogę odejść jak Zosia?”
Codzienność stała się walką o przetrwanie – o to, by wstać z łóżka, zrobić śniadanie, odebrać Antka z przedszkola. Ludzie mówili: „Jesteś taka dzielna”, ale ja czułam się jak wrak człowieka.
Dziś wiem jedno – żaden rodzic nie powinien przeżyć śmierci własnego dziecka. Ale jeśli już musi… czy potrafiłby zrobić to samo co ja? Czy oddałby serce swojego dziecka, by uratować inne życie?
Czy to naprawdę odwaga… czy tylko rozpaczliwa próba nadania sensu temu, co nie ma sensu?