Nigdy nie poszliśmy razem do kina – historia o utraconych szansach i rodzinnych tajemnicach

„Cześć. Wciąż nie poszliśmy razem do kina, a to tylko pierwsze, co przyszło mi do głowy.” Te słowa wybrzmiały w mojej głowie jak echo, kiedy zobaczyłem Kingę po tylu latach. Stała na przystanku przy moście Poniatowskiego, z tym samym zamyślonym spojrzeniem, które pamiętałem z czasów liceum. Przez chwilę miałem wrażenie, że czas się zatrzymał – tylko ja byłem starszy, bardziej zmęczony i mniej pewny siebie niż wtedy.

Dzisiaj znowu o niej myślałem. To dziwne, jak przeszłość potrafi wrócić w najmniej oczekiwanym momencie. Siedziałem w kuchni mojego rodzinnego mieszkania na Grochowie, patrząc przez okno na szare bloki i mokre od deszczu chodniki. Mama krzątała się za mną, udając, że nie słyszy mojej rozmowy przez telefon. „Cześć. Tak się złożyło, że nigdy nie poszliśmy wtedy do kina” – powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy, zapominając o przygotowanych wcześniej zdaniach. Kinga milczała przez chwilę po drugiej stronie słuchawki.

– Kamil… – jej głos był cichy, jakby niepewny. – Myślisz jeszcze o tamtych czasach?

– Czasem. Za często – odpowiedziałem szczerze.

Kiedyś siedzieliśmy razem na nadwiślańskiej skarpie i marzyliśmy, jak dostaniemy się na studia, skończymy je, wyjedziemy z Warszawy i będziemy żyć inaczej niż nasi rodzice. Kinga chciała zostać architektką, ja marzyłem o dziennikarstwie. Wtedy wszystko wydawało się możliwe.

Ale życie potoczyło się inaczej. Mój ojciec zachorował tuż przed maturą. Mama zaczęła pracować na dwa etaty, a ja musiałem zrezygnować z planów wyjazdu na studia do Krakowa. Zostałem w Warszawie, żeby pomagać w domu. Kinga dostała się na wymarzoną architekturę we Wrocławiu. Przez jakiś czas pisaliśmy do siebie listy, dzwoniliśmy wieczorami, ale coraz rzadziej mieliśmy sobie coś do powiedzenia.

Pamiętam ostatnią rozmowę przed jej wyjazdem:

– Kamil, chodźmy dziś do kina. Na pożegnanie.

– Nie mogę, tata ma kolejną chemię…

– Rozumiem – powiedziała cicho i już wtedy wiedziałem, że to koniec.

Od tamtej pory minęło trzynaście lat. Ojca już nie ma, mama postarzała się w oczach. Ja pracuję w redakcji lokalnej gazety i wieczorami wracam do pustego mieszkania. Czasem spotykam się z kolegami ze szkoły, ale większość z nich wyjechała albo założyła rodziny. Ja zostałem – trochę z poczucia obowiązku wobec mamy, trochę z lęku przed zmianą.

Kinga pojawiła się nagle – najpierw w moich snach, potem na Facebooku. Jej zdjęcia z podróży po Europie wywoływały we mnie dziwną mieszaninę zazdrości i żalu. Zastanawiałem się, czy jeszcze mnie pamięta.

Kiedy zadzwoniłem do niej po raz pierwszy od lat, serce waliło mi jak młotem. Rozmawialiśmy długo – o pracy, o rodzinie, o tym, co nas ominęło. Okazało się, że wróciła do Warszawy po rozwodzie i mieszka niedaleko mnie.

Spotkaliśmy się na kawie w małej kawiarni przy Francuskiej. Kinga była inna – bardziej poważna, ale w jej oczach wciąż tlił się dawny ogień.

– Wiesz, czasem myślę o tym kinie – powiedziała nagle. – O tym jednym wieczorze, którego nigdy nie było.

– Może jeszcze nie jest za późno? – zapytałem pół żartem.

Uśmiechnęła się smutno.

– Na niektóre rzeczy zawsze jest za późno.

Wróciłem do domu z głową pełną wspomnień i pytań bez odpowiedzi. Mama czekała na mnie w kuchni.

– Znowu spotkałeś się z tą Kingą? – zapytała bez ogródek.

– Tak. Po prostu rozmawialiśmy.

– Uważaj na nią. Ludzie się zmieniają – rzuciła i wróciła do krojenia cebuli.

Zawsze była przeciwna mojej relacji z Kingą. Uważała ją za zbyt ambitną i niezależną. „Ona cię zostawi przy pierwszej okazji” – powtarzała mi przez całe liceum. Może dlatego nigdy nie miałem odwagi walczyć o nas naprawdę?

Przez kolejne tygodnie spotykaliśmy się coraz częściej – na spacerach po Saskiej Kępie, w kinie Iluzjon (w końcu!), czasem po prostu rozmawiając godzinami przez telefon. Zaczęliśmy wspominać dawne czasy: pierwsze wagary nad Wisłą, ukradkowe pocałunki pod blokiem Kingi, nasze plany na przyszłość.

Ale im bliżej byliśmy siebie, tym bardziej czułem ciężar przeszłości. Mama coraz częściej robiła mi wyrzuty:

– Zostawisz mnie samą? Po tym wszystkim?

– Mamo… mam już trzydzieści dwa lata…

– A ja mam tylko ciebie! – krzyczała przez łzy.

Nie potrafiłem jej zostawić. Czułem się rozdarty między lojalnością wobec matki a pragnieniem własnego szczęścia. Kinga widziała moje rozterki.

– Musisz zdecydować, Kamilu – powiedziała pewnego wieczoru. – Albo zaczniemy nowe życie razem, albo zostaniesz tu na zawsze.

Nie spałem całą noc. Przewracałem się z boku na bok, słuchając oddechu mamy za ścianą i myśląc o tym wszystkim, co mogłem mieć… i czego nigdy nie miałem odwagi spróbować.

Kilka dni później Kinga zadzwoniła:

– Wyjeżdżam do Gdańska. Dostałam nową pracę. Chciałam ci tylko powiedzieć… że żałuję tego kina bardziej niż czegokolwiek innego.

Nie odpowiedziałem nic. Po prostu siedziałem w ciszy i czułem, jak coś we mnie pęka.

Dziś znów siedzę na tej samej skarpie nad Wisłą co kiedyś. Sam. Patrzę na światła miasta i zastanawiam się: ile jeszcze takich szans pozwolę sobie odejść? Czy naprawdę można być szczęśliwym, żyjąc tylko dla innych? A może czas w końcu pomyśleć o sobie?