„Nic nie doceniasz! Musimy oszczędzać!” – Opowieść o matce, która bała się szczęścia
– Znowu kupiłeś tę kawę w Żabce? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałem przy zlewie, trzymając w ręku kubek z logo, który już dawno powinienem był wyrzucić. – Przecież mówiłam, że mamy kawę w domu! – dodała, a jej oczy błyszczały gniewem.
– Mamo, to tylko kawa… – próbowałem się bronić, ale wiedziałem, że to nie ma sensu. Mama zawsze miała rację. Przynajmniej w swoim świecie.
Zuzia, moja młodsza siostra, siedziała przy stole i udawała, że czyta podręcznik do biologii. Widziałem jednak, jak jej palce nerwowo bawią się gumką do włosów. Wiedziała, co zaraz nastąpi.
– Nic nie doceniacie! – zaczęła mama swój codzienny monolog. – Ja w waszym wieku…
– …chodziłaś w jednej parze butów przez trzy lata – dokończyłem za nią, nie mogąc się powstrzymać.
– Tak! I jeszcze je cerowałam! – krzyknęła. – A wy? Wszystko wam jedno! Pieniądze lecą przez palce!
Nie wiedziałem, jak jej wytłumaczyć, że świat się zmienił. Że nie musimy już bać się każdego grosza. Ale dla niej każda złotówka była jak talizman chroniący przed katastrofą.
Ojciec odszedł, gdy miałem dziesięć lat. Zostawił nas z długami i pustą lodówką. Mama wtedy przysięgła sobie, że już nigdy nie pozwoli nam głodować. Ale jej walka o bezpieczeństwo zamieniła się w obsesję.
Pamiętam zimowe wieczory, gdy siedzieliśmy przy stole w swetrach, bo „prąd jest drogi”. Mama cerowała skarpety, a ja marzyłem o tym, żeby choć raz pójść z kolegami do kina. Zuzia płakała po nocach, bo dzieci śmiały się z jej starych butów.
– Mamo, wszyscy mają nowe kurtki na zimę… – powiedziała kiedyś cicho Zuzia.
– To nie wszyscy płacą rachunki za gaz! – odpowiedziała mama bez mrugnięcia okiem.
W szkole byłem „tym biednym”, choć tak naprawdę nie byliśmy aż tak ubodzy. Po prostu mama nie pozwalała nam wydawać pieniędzy na „głupoty”. Każda złotówka musiała być rozliczona. Kiedy dostałem pierwszą wypłatę z wakacyjnej pracy, chciałem kupić sobie słuchawki. Mama zrobiła mi awanturę życia.
– Po co ci to? Masz uszy do słuchania ludzi, nie muzyki! – krzyczała.
Z czasem nauczyłem się ukrywać swoje drobne przyjemności. Kawa z Żabki była moim małym buntem przeciwko jej zasadom. Zuzia też zaczęła kombinować – pożyczała ubrania od koleżanek i oddawała je przed powrotem do domu.
Ale najbardziej bolało mnie to, że mama nigdy nie potrafiła się cieszyć. Nawet gdy udało mi się dostać stypendium, zamiast gratulacji usłyszałem:
– Odłóż te pieniądze na czarną godzinę.
Czułem się jak więzień w domu pełnym lęku. Każda rozmowa kończyła się kłótnią o pieniądze. Nawet święta były pełne napięcia – mama liczyła każdy plasterek szynki na stole.
Pewnego dnia Zuzia wróciła do domu zapłakana. Ktoś w szkole wyśmiał jej znoszone spodnie.
– Mamo, ja już tak nie mogę… – wyszeptała przez łzy.
Mama spojrzała na nią twardo:
– Życie to nie bajka. Musisz być twarda.
Wtedy coś we mnie pękło.
– Mamo! Czy ty naprawdę myślisz, że szczęście to luksus? Że nie zasługujemy na nic więcej niż przetrwanie?
Mama zamilkła. Po raz pierwszy zobaczyłem w jej oczach strach. Nie gniew – prawdziwy strach.
Przez kilka dni w domu panowała cisza. Każdy zamykał się w swoim pokoju. Zuzia przestała mówić do mamy. Ja wychodziłem z domu coraz częściej – byle dalej od tego dusznego powietrza pełnego wyrzutów sumienia.
W końcu przyszedł dzień, kiedy musiałem podjąć decyzję. Dostałem propozycję pracy w innym mieście. Bałem się zostawić Zuzię samą z mamą, ale wiedziałem, że jeśli nie wyjdę z tego domu teraz, nigdy nie będę szczęśliwy.
Ostatni wieczór spędziłem z mamą przy kuchennym stole.
– Wyjeżdżam jutro – powiedziałem cicho.
Mama spojrzała na mnie długo. W jej oczach zobaczyłem łzy.
– Chciałam tylko was chronić…
– Wiem, mamo. Ale czasem trzeba pozwolić sobie na odrobinę szczęścia.
Nie odpowiedziała. Tylko skinęła głową i wróciła do cerowania skarpetek.
Wyjechałem następnego dnia rano. Zuzia przytuliła mnie mocno i szepnęła:
– Obiecaj, że po mnie wrócisz.
Obiecałem.
Dziś mieszkam w Poznaniu i uczę się żyć inaczej. Wciąż łapię się na tym, że liczę każdy grosz i boję się wydawać pieniądze na siebie. Ale uczę się też cieszyć małymi rzeczami: kawą na mieście, nową książką, spacerem bez celu.
Czasem dzwonię do mamy. Rozmawiamy o pogodzie i cenach prądu. O szczęściu nie rozmawiamy nigdy.
Czy można nauczyć się być szczęśliwym, jeśli całe życie uczono cię tylko przetrwania? Czy da się wybaczyć matce lęk, który przekazała ci jak rodzinny skarb?