Moja pasierbica wykluczyła mnie z własnego ślubu – czy naprawdę nigdy nie byłam częścią tej rodziny?
– Katarzyna, nie wiem, jak ci to powiedzieć… – głos mojego męża, Piotra, drżał, gdy wrócił z rozmowy z córką. Stałam w kuchni, ścierając blat, jakbym mogła zetrzeć z niego cały ciężar ostatnich lat. – Ania… Ania nie chce, żebyś była na jej ślubie.
Zamarłam. Przez chwilę wpatrywałam się w niego, próbując zrozumieć, czy to żart. Ale Piotr nie żartował. Jego oczy były pełne wstydu i bezradności.
– Co? – wyszeptałam. – Dlaczego?
– Powiedziała, że… że to dzień dla rodziny. Dla jej mamy i ojca. Że nie chce komplikacji.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez dziesięć lat byłam częścią życia Ani. Odbierałam ją ze szkoły, gotowałam jej ulubione naleśniki, tuliłam, gdy płakała po pierwszym zawodzie miłosnym. Byłam przy niej, gdy jej mama wyjechała do Niemiec za pracą i przez dwa lata widywała córkę tylko przez Skype’a.
A teraz… nie jestem rodziną?
Piotr podszedł do mnie i próbował mnie objąć, ale odsunęłam się. – Nie rozumiem – powiedziałam cicho. – Przecież zawsze starałam się być dla niej dobra.
– Wiem – westchnął ciężko. – Ale Ania… Ona zawsze była bardzo związana z matką. Może boi się, że jej mama poczuje się nieswojo?
Wybiegłam z kuchni do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku i pozwoliłam łzom płynąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak uczyłam Anię jeździć na rowerze, jak razem piekłyśmy pierniki na święta, jak pomagałam jej przygotować się do matury…
Przez kolejne dni Piotr chodził jak cień. Unikał mojego wzroku, a ja unikałam rozmów. Czułam się upokorzona i zdradzona. Czy naprawdę przez te wszystkie lata byłam tylko dodatkiem? Kimś, kogo można wykluczyć bez żalu?
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Ani. Odebrała po kilku sygnałach.
– Cześć, Aniu – zaczęłam drżącym głosem. – Chciałam tylko zapytać… czy naprawdę nie chcesz, żebym była na twoim ślubie?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Katarzyno… To nie jest nic osobistego – powiedziała w końcu chłodno. – Po prostu… chcę mieć przy sobie mamę i tatę. To dla mnie ważny dzień.
– Ale ja też byłam przy tobie przez tyle lat…
– Wiem – przerwała mi szybko. – I jestem ci wdzięczna za wszystko. Ale to jest mój wybór.
Rozłączyła się bez pożegnania.
Wieczorem Piotr próbował mnie pocieszyć, ale czułam tylko coraz większą pustkę. Widziałam, jak rozmawia przez telefon z byłą żoną, Martą. Słyszałam ich podniesione głosy zza drzwi gabinetu.
– Marta, nie możesz pozwolić Ani tak traktować Katarzyny! – krzyczał Piotr. – Przecież ona wychowywała ją przez lata!
– To jest decyzja Ani! – odpowiadała Marta równie głośno. – Może powinnaś się zastanowić, dlaczego ona nie chce jej na ślubie!
Wiedziałam, że Marta nigdy mnie nie zaakceptowała. Zawsze traktowała mnie jak intruza w życiu swojej córki. Nawet gdy Ania mieszkała z nami przez dwa lata bez kontaktu z matką, Marta potrafiła zadzwonić i nakrzyczeć na mnie za to, że „zastępuję ją w roli matki”.
Przez kolejne tygodnie przygotowania do ślubu nabierały tempa. W domu pojawiały się zaproszenia dla dalszej rodziny Piotra, nawet dla jego kuzynki z Białegostoku, której Ania nie widziała od dzieciństwa. Ja byłam niewidzialna.
W pracy koleżanki pytały o sukienkę na wesele córki męża. Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam wymijająco: „Jeszcze nie wiem”.
W noc przed ślubem nie mogłam spać. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Piotr przyszedł do mnie cicho i usiadł obok.
– Przepraszam cię za to wszystko – powiedział zmęczonym głosem. – Gdybym mógł coś zmienić…
– Nie możesz – odpowiedziałam gorzko. – Może po prostu nigdy nie byłam dla niej rodziną.
Rano Piotr wyszedł wcześnie. Pojechał pomóc Ani w przygotowaniach do ślubu. Zostałam sama w pustym mieszkaniu.
Około południa zadzwoniła moja mama.
– Kasiu, jak się trzymasz?
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się w słuchawkę.
– Mamo… Ona mnie nie chce na swoim ślubie…
– Kochanie – usłyszałam ciepły głos mamy – czasem ludzie nie doceniają tego, co mają pod nosem. Ale ty wiesz, ile dałaś tej dziewczynie serca.
Po południu zadzwonił Piotr.
– Chciałem tylko powiedzieć… Ania wygląda pięknie – powiedział cicho. – I… przepraszam jeszcze raz.
Nie odpowiedziałam nic.
Wieczorem usiadłam z kieliszkiem wina i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia: Ania z pierwszego dnia szkoły podstawowej; Ania na moich kolanach podczas świąt; Ania z uśmiechem po zdanej maturze…
Czy naprawdę można tak łatwo wymazać czyjąś obecność z życia? Czy więzy krwi są ważniejsze niż wspólne lata troski i miłości?
Dziś już wiem: czasem można dawać całe serce komuś, kto nigdy tego nie doceni. Ale czy to znaczy, że warto przestać kochać? Czy rodzina to tylko geny i nazwisko na metryce?
Może ktoś z was zna odpowiedź lepiej niż ja? Czy naprawdę nigdy nie byłam częścią tej rodziny?