Kim teraz dla mnie jesteś? — Po trzydziestu latach ojciec wrócił do mojego życia… i od razu trafił do szpitala

— Leszek? To ty?!

Zamarłem z siatkami w rękach, czując jak serce wali mi w piersi. Ten głos… Przez trzydzieści lat próbowałem go wymazać z pamięci, a jednak rozpoznałem go natychmiast. Odwróciłem się powoli. Na ławce pod blokiem siedział starszy mężczyzna, zaniedbany, z siwą brodą i oczami, które kiedyś były moimi oczami. Przez chwilę miałem wrażenie, że śnię.

— Leszek… — powtórzył cicho, jakby nie wierzył, że stoję przed nim naprawdę.

Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko jedno pytanie: co on tu robi? Po tylu latach? Przecież zniknął, kiedy miałem dziewięć lat. Bez słowa. Bez pożegnania. Zostawił mnie i mamę na pastwę losu. Przez całe dzieciństwo słyszałem tylko: „Twój ojciec był słaby”, „Nie umiał być ojcem”, „Nie wracaj do tego”.

— Synu… — zaczął znowu, a ja poczułem, jak coś we mnie pęka.

— Nie jestem twoim synem — powiedziałem ostro, choć głos mi zadrżał.

Widziałem, jak jego ramiona opadają bezradnie. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu — ja z siatkami, on na ławce, jakbyśmy byli aktorami w jakimś kiepskim przedstawieniu.

— Przepraszam… — wyszeptał w końcu. — Wiem, że nie mam prawa… Ale nie mam już nikogo.

Chciałem odejść. Naprawdę chciałem. Ale coś mnie zatrzymało. Może to była ciekawość, może żal, a może zwykła ludzka przyzwoitość.

— Czego chcesz? — spytałem chłodno.

— Chciałem cię zobaczyć… Zobaczyć, jak żyjesz. Czy jesteś szczęśliwy…

Prychnąłem pod nosem.

— Za późno na takie rzeczy — rzuciłem i odwróciłem się do domofonu.

Wtedy usłyszałem dziwny dźwięk — jakby stłumiony jęk. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak ojciec osuwa się z ławki na ziemię. Siatki wypadły mi z rąk. Podbiegłem do niego odruchowo.

— Halo! Słyszysz mnie?!

Był blady jak ściana, oddychał ciężko. Ludzie zaczęli się zatrzymywać, ktoś zadzwonił po karetkę. Trzymałem go za rękę i czułem, jak ogarnia mnie panika.

— Nie umieraj… — wyszeptałem bezwiednie.

Karetka przyjechała szybko. Ratownicy zabrali go do szpitala imienia Kopernika. Zostałem na chodniku z rozrzuconymi zakupami i głową pełną chaosu.

W nocy nie mogłem spać. Wciąż widziałem jego twarz — zmęczoną, przegraną. Przypomniały mi się wszystkie te chwile z dzieciństwa: jak uczył mnie jeździć na rowerze, jak śmialiśmy się razem na działce u dziadków… I ten dzień, kiedy po prostu przestał wracać do domu.

Następnego dnia poszedłem do szpitala. Nie wiedziałem po co. Może chciałem się upewnić, że naprawdę żyje? A może chciałem usłyszeć jakieś wyjaśnienie?

Leżał na sali intensywnej terapii, podłączony do kroplówek i monitorów. Wyglądał jeszcze starzej niż dzień wcześniej. Lekarz powiedział mi tylko:

— Stan poważny, ale stabilny. Czy jest pan rodziną?

Zawahałem się.

— Tak… Jestem synem.

To słowo zabrzmiało dziwnie w moich ustach.

Siedziałem przy jego łóżku kilka godzin. Patrzyłem na niego i czułem narastającą złość pomieszaną z litością. Dlaczego wrócił akurat teraz? Dlaczego muszę przez to przechodzić?

Kiedy się obudził, spojrzał na mnie niepewnie.

— Leszek…

— Po co wróciłeś? — zapytałem bez ogródek.

Westchnął ciężko.

— Straciłem wszystko… Pracę, mieszkanie… Twoja matka nie żyje… Nie mam nikogo poza tobą.

Zacisnąłem pięści.

— A ja przez trzydzieści lat nie miałem ojca! — wybuchnąłem. — Myślisz, że możesz tak po prostu wrócić i wszystko naprawić?

Odwrócił wzrok.

— Nie chcę niczego naprawiać… Chciałem tylko cię zobaczyć… Przeprosić…

Milczeliśmy długo. W końcu powiedział cicho:

— Wiem, że nie zasługuję na twoje wybaczenie. Ale proszę… pozwól mi odejść w spokoju.

Wyszedłem ze szpitala roztrzęsiony. Przez kolejne dni nie mogłem się skupić na pracy ani na rodzinie. Moja żona Marta widziała, że coś jest nie tak.

— Leszek, co się dzieje? — zapytała któregoś wieczoru.

Opowiedziałem jej wszystko. Siedziała w milczeniu przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała:

— Może powinieneś mu wybaczyć? Dla siebie, nie dla niego.

Nie wiedziałem, czy potrafię. Ale następnego dnia znów poszedłem do szpitala.

Ojciec był coraz słabszy. Z każdym dniem gasł w oczach. Rozmawialiśmy niewiele — o pogodzie, o Łodzi sprzed lat, o tym, co straciliśmy. Czasem płakał cicho do poduszki.

Kilka dni później zadzwonił telefon ze szpitala:

— Proszę przyjechać jak najszybciej…

Zdążyłem się pożegnać. Uścisnął moją dłoń i wyszeptał:

— Dziękuję…

Po jego śmierci długo nie mogłem dojść do siebie. Zostało mi tylko kilka zdjęć i mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Czy mogłem zrobić coś więcej? Czy wybaczenie naprawdę jest możliwe?

Czasem patrzę w lustro i widzę jego oczy w swoich oczach. I zastanawiam się: kim teraz dla mnie jesteś? Ojcem? Obcym człowiekiem? A może tylko cieniem przeszłości, którego nigdy nie uda mi się zgubić?