Czy byłam złą matką, prosząc ich, by się wyprowadzili?

— Mamo, nie możesz być taka uparta! — głos Michała odbijał się echem od ścian kuchni, zagłuszany przez grzmoty za oknem. Stałam przy zlewie, kurczowo ściskając kubek z herbatą, który już dawno wystygł. Anna siedziała przy stole, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, jej wzrok wbity w blat. Czułam, jak napięcie wisi w powietrzu niczym ciężka mgła.

To była kolejna kłótnia w tym tygodniu. Od miesięcy żyliśmy razem pod jednym dachem — ja, Michał i Anna. Po tym, jak stracili pracę i nie mogli opłacić wynajmu, zaproponowałam im schronienie. Wydawało mi się to naturalne — przecież jestem ich matką. Ale z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu.

— Michał, ja już nie mogę… — mój głos zadrżał. — To nie jest kwestia uporu. Ja po prostu… nie daję rady.

Anna westchnęła głośno, teatralnie. — Może gdybyś nie wtrącała się we wszystko…

Zacisnęłam powieki. Ile razy słyszałam już te słowa? Każda rozmowa kończyła się wyrzutami. Próbowałam być pomocna, ale wszystko obracało się przeciwko mnie. Gdy pytałam, czy coś ugotować — byłam zbyt nachalna. Gdy prosiłam o ciszę wieczorem — byłam starą marudą. Nawet gdy zostawiałam im przestrzeń, czułam się niewidzialna.

Tamtej nocy burza szalała nad Warszawą. Pioruny rozświetlały ciemność za oknem, a ja czułam, jak we mnie narasta coś nie do opanowania. Strach? Złość? Rozpacz? Może wszystko naraz.

— To mój dom — powiedziałam cicho, ledwo słyszalnie. — I ja już nie potrafię tu żyć.

Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem. — Chcesz nas wyrzucić na ulicę?

— Nie chcę nikogo wyrzucać! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Ale nie mogę już tak żyć! Nie śpię po nocach, mam kołatanie serca, boję się wracać z pracy do własnego mieszkania!

Anna spojrzała na Michała, potem na mnie. Przez chwilę milczeliśmy wszyscy, słuchając tylko uderzeń deszczu o parapet.

— Znajdziemy coś — powiedziała w końcu Anna chłodno. — Nie musisz się martwić.

Michał wstał gwałtownie, przewracając krzesło. — Nie wierzę… Po tym wszystkim…

Nie miałam siły tłumaczyć mu, że „to wszystko” oznaczało dla mnie coraz większe poczucie osamotnienia i bezsilności. Że moje ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa: bóle głowy, bezsenność, ataki paniki. Że bałam się wejść do własnej kuchni, bo nigdy nie wiedziałam, czy spotkam tam chłód czy kolejną awanturę.

Tamtej nocy długo leżałam w łóżku, wsłuchując się w odgłosy pakowania walizek za ścianą. Każdy szelest był jak cios w serce. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy z Michałem spokojnie, śmiejąc się jak dawniej. Kiedy ostatni raz przytulił mnie bez pośpiechu.

Rano mieszkanie było ciche i puste. Na stole leżała kartka: „Dziękujemy za wszystko. Michał i Anna”. Przeczytałam ją dziesięć razy, próbując doszukać się w tych słowach ironii albo żalu. Ale były tylko suche fakty.

Przez pierwsze dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. Każdy kąt przypominał mi o nich: kubki po kawie w zlewie, szalik Anny na wieszaku, zapach męskich perfum Michała unoszący się jeszcze w łazience. Czułam ulgę i pustkę jednocześnie. Ulgę, że znów mogę oddychać swobodnie; pustkę, bo wiedziałam, że coś zostało zerwane na zawsze.

Sąsiedzi pytali: „Co u syna?” Odpowiadałam wymijająco: „Dobrze, radzą sobie”. Ale prawda była taka, że od tamtej nocy Michał nie odezwał się do mnie ani razu. Anna napisała krótkiego SMS-a: „Jesteśmy bezpieczni”. I tyle.

Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła miasta. Zastanawiam się, czy byłam złą matką. Czy powinnam była wytrzymać jeszcze trochę? Może gdybym była bardziej cierpliwa… Może gdybym lepiej rozumiała ich sytuację…

Ale potem przypominam sobie te noce bez snu, ten lęk przed każdym nowym dniem. Przypominam sobie własne łzy i drżące ręce podczas rozmów telefonicznych z przyjaciółką:

— Haniu, ja już nie mam siły…
— Musisz zadbać o siebie — powtarzała mi zawsze Hanna. — Oni są dorośli.

Ale czy matka kiedykolwiek przestaje być matką?

Czasem myślę o tym wszystkim jak o burzy — takiej samej jak ta tamtej nocy. Burza przechodzi, zostawia po sobie spustoszenie, ale czasem też oczyszcza powietrze.

Minęły trzy miesiące. Michał nadal milczy. Anna czasem pisze krótkie wiadomości: „Potrzebujemy jeszcze czasu” albo „Nie martw się”. Staram się nie dzwonić za często, żeby nie wyjść na nachalną.

Wróciłam do pracy na pół etatu i zaczęłam chodzić na spacery po Łazienkach Królewskich. Powoli uczę się żyć sama ze sobą i swoim wyborem. Ale poczucie winy nie znika.

Czy postawiłam siebie na pierwszym miejscu z egoizmu? Czy może to była jedyna droga do przetrwania? Czy matka ma prawo powiedzieć „dość”, nawet jeśli serce krwawi?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można być dobrą matką i jednocześnie zadbać o siebie? Czy to zawsze musi boleć? Co wy byście zrobili na moim miejscu?