Babcia na ratunek: Czy naprawdę miałam wybór?

— Mamo, nie dam rady! — krzyknęłam przez łzy, stojąc w kuchni z telefonem przy uchu. — Nie mogę zostawić Antosia samego, a nie mam już nikogo, kto mógłby mi pomóc!

Po drugiej stronie słyszałam ciężki oddech mojej mamy. — Wiesz, że nie mogę przyjechać. Sama ledwo chodzę po operacji biodra. Może spróbuj jeszcze raz porozmawiać z babcią? — Jej głos był cichy, pełen współczucia i bezradności.

Babcia Zofia. 78 lat, drobna, z siwymi włosami upiętymi w kok. Odkąd dziadek zmarł, mieszka sama w starym bloku na Pradze. Zawsze była twarda, ale ostatnio coraz częściej narzekała na bóle nóg i zmęczenie. Wiedziałam, że proszę ją o coś ponad siły. Ale nie miałam wyboru.

Pracuję jako pielęgniarka na oddziale ratunkowym w Warszawie. Samotna matka. Ojciec Antosia zniknął z naszego życia, zanim synek skończył dwa lata. Przez chwilę pomagała mi sąsiadka, potem kuzynka, ale każda miała swoje życie i obowiązki. A ja? Ja miałam tylko babcię.

Pamiętam ten dzień, kiedy po raz pierwszy przyszłam do niej z prośbą. Siedziała przy oknie, patrząc na szare podwórko. — Babciu… — zaczęłam niepewnie. — Potrzebuję twojej pomocy. Nie mam już nikogo…

Spojrzała na mnie spod okularów. — Dziecko, ja już nie mam siły na takie rzeczy…

— Wiem, ale… Antoś cię uwielbia. I tylko tobie ufam.

Milczała długo. W końcu westchnęła ciężko i skinęła głową. — Dobrze. Ale tylko na trochę.

Tak zaczęła się nasza nowa codzienność. Każdego ranka budziłam Antosia o szóstej, pakowałam mu śniadanie i prowadziłam do babci. Czasem widziałam przez okno, jak macha mi na pożegnanie swoją drobną dłonią, a Antoś tuli się do niej mocno.

W pracy nie mogłam się skupić. Myśli krążyły wokół nich: czy babcia da radę? Czy Antoś nie sprawia kłopotów? Czy nie wydarzy się coś złego?

Pewnego dnia wróciłam wcześniej niż zwykle. Weszłam do mieszkania babci i zobaczyłam ich razem przy stole. Antoś rysował kredkami, a babcia opowiadała mu bajkę o swoim dzieciństwie na wsi. Przez chwilę poczułam ulgę.

Ale potem zaczęły się problemy. Babcia coraz częściej była zmęczona, narzekała na ból pleców. Antoś miał więcej energii niż ona mogła znieść. Zdarzało się, że podnosiła głos albo płakała po cichu w kuchni.

— Nie dam rady tak dłużej — powiedziała pewnego wieczoru, kiedy przyszłam odebrać syna. — Kocham was, ale jestem już stara.

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. — Babciu… jeśli ty nie możesz, to kto? Nie mam nikogo…

— A ojciec dziecka? — zapytała ostro.

— Wiesz dobrze, że go nie ma.

Zapanowała cisza. Antoś bawił się klockami na dywanie, nieświadomy naszego dramatu.

Wróciłam do domu z poczuciem winy i bezsilności. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc: czy jestem złą matką? Czy wykorzystuję własną babcię?

Następnego dnia zadzwoniła moja ciotka z Gdańska. — Słyszałam, że babcia opiekuje się Antosiem. To nie jest dobre dla jej zdrowia! Może powinnaś znaleźć żłobek?

Żłobek? Próbowałam już wcześniej — lista oczekujących była długa na pół roku do przodu. Prywatny? Nie stać mnie.

W pracy koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem. — Może powinnaś poprosić o urlop wychowawczy? — zapytała Ania.

— Nie mogę sobie pozwolić na utratę pensji — odpowiedziałam szczerze.

Czułam się osaczona ze wszystkich stron: rodzina naciskała, żebym znalazła inne rozwiązanie; praca wymagała pełnego zaangażowania; a ja… ja tylko chciałam zapewnić synowi bezpieczeństwo i miłość.

Pewnego popołudnia Antoś wrócił smutny i milczący. — Co się stało? — zapytałam.

— Babcia płakała — wyszeptał.

Serce mi pękło.

Wieczorem usiadłam z babcią przy herbacie. — Przepraszam cię za wszystko… Wiem, że proszę cię o zbyt wiele.

Babcia spojrzała na mnie łagodnie. — Ty też jesteś zmęczona, dziecko. Ale pamiętaj: rodzina jest po to, żeby sobie pomagać. Tylko czasem trzeba umieć powiedzieć „dość”.

Nie spałam tej nocy prawie wcale. Rano zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o kilka dni wolnego. Musiałam przemyśleć wszystko od nowa.

Przez te kilka dni spędziłam czas z Antosiem i babcią. Zobaczyłam ich relację z innej perspektywy: ile w niej czułości i ile zmęczenia; ile radości i ile łez.

W końcu podjęłam decyzję: zapiszę Antosia do prywatnego żłobka, choćby oznaczało to rezygnację z wielu rzeczy i zaciskanie pasa do granic możliwości.

Babcia odetchnęła z ulgą, choć widziałam w jej oczach cień smutku.

Dziś wiem jedno: czasem życie stawia nas pod ścianą i żadne rozwiązanie nie jest idealne. Ale czy naprawdę miałam wybór? Czy można wymagać od siebie i bliskich więcej niż są w stanie unieść?

Czasem zastanawiam się: ilu ludzi wokół nas żyje z podobnym ciężarem? Ilu z nas boi się poprosić o pomoc lub powiedzieć „dość”? Może warto o tym rozmawiać…