Nowy początek: Jak odnaleźliśmy spokój po wyprowadzce od teściowej
„Nie wytrzymam już ani chwili dłużej, Bartku! Albo ona, albo ja!” – krzyknęłam, a mój głos odbił się echem po ciasnej kuchni pachnącej przypalonym mlekiem. Stałam oparta o zlew, dłonie drżały mi tak bardzo, że ledwo mogłam utrzymać kubek. Pani Halina, moja teściowa, patrzyła na mnie z pogardą, jakby czekała tylko na moment, by zadać kolejny cios. Bartek siedział przy stole, wpatrzony w swoje dłonie, milczący jak zwykle.
„W moim domu nie będziesz podnosić głosu!” – syknęła Halina, zbliżając się do mnie. „Gdybyś była lepszą żoną, nie musiałabym cię ciągle poprawiać.”
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Każdego dnia od trzech lat słyszałam podobne słowa. Od kiedy Bartek stracił pracę w fabryce mebli w Radomiu i musieliśmy zamieszkać z jego matką na obrzeżach miasta, moje życie zamieniło się w niekończący się egzamin z bycia idealną żoną i matką. Nasza córka, Zosia, miała wtedy dwa lata i była moją jedyną radością.
Pamiętam dzień przeprowadzki. Halina przywitała nas chłodno: „Moje zasady są proste. Wstajemy o szóstej, śniadanie musi być gotowe przed siódmą. Zosia nie może biegać po salonie – to nie jest plac zabaw.” Przełknęłam ślinę i przytaknęłam. Dla Bartka i Zosi byłam gotowa znieść wszystko.
Ale z każdym tygodniem było coraz gorzej. Halina komentowała wszystko: „Dlaczego Zosia ma takie krótkie włosy? Dziewczynki powinny mieć warkocze!” albo „Bartek zawsze lubił pierogi z mięsem, a ty ciągle gotujesz jakieś zupy.” Najgorsze były wieczory, kiedy Bartek wracał zmęczony po dorywczych pracach i nie miał siły stanąć po mojej stronie.
Pewnej nocy usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni:
– Bartek, nie widzisz, że ona cię ogranicza? – szeptała Halina.
– Mamo, proszę cię…
– Gdybyś posłuchał mnie i ożenił się z Kasią z sąsiedztwa, miałbyś spokój!
Serce mi pękło. Wróciłam do pokoju i długo płakałam w poduszkę. Następnego dnia zebrałam się na odwagę.
– Bartek, musimy odejść. Dla Zosi. Dla nas – powiedziałam cicho.
– Ale gdzie pójdziemy? Nie mam stałej pracy…
– Znajdziemy coś. Nie mogę już tu żyć.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta jak struna. Halina zaczęła być jeszcze bardziej złośliwa. Rano przy śniadaniu rzuciła:
– Myślisz, że poradzisz sobie sama? Że dasz radę utrzymać dziecko i męża?
Nie odpowiedziałam. Po południu zaczęłam pakować nasze rzeczy do starych walizek. Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami.
– Mamusiu, gdzie jedziemy?
– Do naszego nowego domu, kochanie – odpowiedziałam drżącym głosem.
Bartek milczał przez całą przeprowadzkę. Pomagał mi nosić walizki do starego opla pożyczonego od szwagra. Halina stała w progu i patrzyła na nas z wyższością.
– Jeszcze wrócicie na kolanach – rzuciła na odchodne.
Pierwsze tygodnie w wynajętej kawalerce na Pradze były koszmarem. Mieliśmy tylko materac, kilka garnków i dziecięce łóżeczko dla Zosi. Bartek łapał się każdej pracy – rozwoził pizzę, pomagał na budowie. Ja znalazłam pół etatu w przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Każda złotówka była na wagę złota.
Wieczorami Zosia pytała:
– Mamusiu, kiedy pójdziemy do babci?
– Jeszcze nie teraz, kochanie – odpowiadałam i tuliłam ją mocno.
Były dni, kiedy miałam ochotę wrócić do Haliny i błagać o wybaczenie. Ale potem przypominałam sobie jej zimne spojrzenie i słowa pełne pogardy.
Z czasem zaczęliśmy odnajdywać spokój. Po raz pierwszy od lat mogłam ugotować obiad bez strachu przed krytyką. Bartek zaczął się uśmiechać częściej – nawet żartował przy kolacji.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na podłodze i układaliśmy puzzle z Zosią. Bartek spojrzał na mnie i powiedział:
– Wiesz co? Może nie mamy wiele… ale pierwszy raz czuję się jak u siebie.
Łzy napłynęły mi do oczu – tym razem ze szczęścia.
Halina dzwoni rzadko. Pyta tylko o Zosię. Czasem boli mnie jej obojętność wobec nas, ale patrząc na Bartka i córkę wiem, że podjęliśmy dobrą decyzję.
Często zastanawiam się: ile kobiet w Polsce tkwi w podobnych układach dla „dobra rodziny”? Ile z nas rezygnuje z własnego szczęścia dla cudzych oczekiwań? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a spokojem innych? Może czasem warto zawalczyć o siebie…