Między Ciszą a Krzykiem: Historia Marii z Podlasia
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż echo odbiło się od starych ścian domu na skraju wsi. Stałam w kuchni z roztrzęsionymi rękami, a w głowie dudniło mi jedno zdanie: „Już nigdy nie wróci”. Mój mąż, Paweł, właśnie wyszedł – na zawsze. Zostawił mnie dla młodszej, piękniejszej kobiety z miasta. Nawet nie spojrzał na nasze dzieci – Kacpra i Zosię – które tuliły się do moich nóg, nie rozumiejąc jeszcze, że ich świat właśnie się rozpadł.
– Mamo, gdzie tata? – zapytała Zosia cicho, łamiącym się głosem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucać talerzami o ścianę. Ale nie mogłam. Musiałam być silna. Dla nich.
– Tata musiał wyjechać – wyszeptałam i przytuliłam ją mocniej.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Nie miałam pracy – Paweł był jedynym żywicielem rodziny. Z dnia na dzień zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na dom po dziadkach. Moja matka, Teresa, nie odzywała się do mnie od lat. Pokłóciłyśmy się o ten dom – ona chciała go sprzedać po śmierci dziadka, ja uparłam się, że zostanę tu z rodziną. Od tamtej pory byłam dla niej jak powietrze.
Zadzwoniłam do niej tego wieczoru, choć duma dławiła mnie w gardle.
– Mamo… Paweł odszedł. Nie mam pracy. Potrzebuję pomocy…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Zawsze mówiłam, że ten chłop cię zostawi. Ale ty wiedziałaś lepiej – usłyszałam chłodny głos. – Nie mam pieniędzy na twoje fanaberie.
Rozłączyła się. Poczułam się jak dziecko, które znowu zawiodło matkę.
Przez kilka tygodni żyliśmy z oszczędności i tego, co zostało w spiżarni po babci: słoiki ogórków, kompoty, trochę ziemniaków z piwnicy. Dzieci pytały o tatę coraz rzadziej. Zaczęły pytać o jedzenie.
– Mamo, kiedy będzie mięso? – Kacper patrzył na mnie wielkimi oczami.
– Niedługo, synku. Niedługo…
Wiedziałam, że muszę działać. Poszłam do sklepu w sąsiedniej wsi spytać o pracę. Pani Ela spojrzała na mnie z politowaniem.
– Marysia… Ja cię rozumiem, ale sama ledwo ciągnę ten interes. Może na święta będę potrzebować pomocy przy wykładaniu towaru…
Wróciłam do domu ze łzami w oczach. Po drodze spotkałam sąsiadkę, panią Jadwigę.
– Słyszałam o Pawle… – zaczęła ostrożnie. – Wiesz… ludzie gadają różne rzeczy. Ale jakbyś potrzebowała ziemniaków czy mleka, to przyjdź. Nie musisz płacić od razu.
To był pierwszy promyk nadziei. Ale zaraz potem przyszła burza.
Pewnego wieczoru ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam moją siostrę, Martę, z którą od lat nie rozmawiałam przez konflikt o spadek po dziadkach.
– Mama mówiła, że sobie nie radzisz – rzuciła bez przywitania.
– Przyszłaś się pośmiać?
– Przyszłam ci powiedzieć, że jeśli nie oddasz połowy domu, to mama pójdzie do sądu. I wtedy zobaczysz.
Zamknęłam jej drzwi przed nosem. W środku gotowało się we mnie wszystko: żal do matki, nienawiść do siostry i strach przed tym, co będzie dalej.
Następnego dnia rano znalazłam w skrzynce list polecony – wezwanie do sądu o podział majątku. Rozpłakałam się tak głośno, że dzieci wbiegły do kuchni przestraszone.
– Mamo! Co się stało?
Nie mogłam im powiedzieć prawdy. Że ich babcia i ciocia chcą nas wyrzucić z domu.
Zaczęłam szukać pracy gdziekolwiek: sprzątanie u ludzi w mieście, opieka nad starszymi osobami, nawet zbieranie truskawek u sąsiada za grosze. Każda złotówka była na wagę złota.
Ale to nie wystarczało. Kredyt rósł, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że stoję wieczorem przy oknie i myślę o tym, żeby po prostu wyjść i już nie wrócić.
Pewnej nocy usłyszałam szloch Zosi w pokoju obok.
– Mamo… boję się…
Przytuliłam ją mocno.
– Czego się boisz?
– Że nas wyrzucą… Że już nigdy nie będzie tak jak dawniej…
Wtedy coś we mnie pękło. Postanowiłam walczyć – nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o dzieci.
Poszłam do gminy prosić o pomoc społeczną. Urzędniczka patrzyła na mnie z góry:
– Pani Mario, dużo jest takich jak pani… Ale może damy pani zasiłek okresowy. Proszę wypełnić te papiery.
Wypełniałam je ze łzami w oczach i wstydem w sercu.
Wkrótce potem dostałam pracę jako pomoc kuchenna w szkole podstawowej w sąsiedniej miejscowości. To była ciężka harówka za marne pieniądze, ale przynajmniej dzieci miały ciepły obiad każdego dnia.
W międzyczasie sprawa sądowa nabierała tempa. Matka i siostra żądały sprzedaży domu i podziału pieniędzy. Ja błagałam sędziego o litość – pokazywałam zaświadczenia o zarobkach, prosiłam o czas.
Na jednej z rozpraw matka spojrzała na mnie zimno:
– Trzeba było słuchać matki! Teraz masz za swoje!
A siostra dodała:
– Ja też mam dzieci! Dlaczego tylko ty masz mieć dom po dziadkach?
Chciałam im wykrzyczeć wszystko: że nigdy nie czułam się kochana ani ważna; że zawsze byłam tą gorszą; że dom to jedyne miejsce na świecie, gdzie czuję się bezpieczna.
Ale sędzia był nieugięty: jeśli nie spłacę połowy wartości domu w ciągu roku – dom pójdzie pod młotek.
Zaczęłam pracować jeszcze więcej: sprzątałam po nocach biura w mieście, szyłam ubrania dla sąsiadek za grosze, piekłam ciasta na zamówienie. Czasem zasypiałam przy stole z igłą w ręku.
Dzieci widywały mnie coraz rzadziej. Kacper zaczął sprawiać problemy w szkole – bił się z kolegami, przynosił uwagi za spóźnienia i wagary. Zosia zamknęła się w sobie i przestała mówić o swoich uczuciach.
Pewnego dnia wychowawczyni Kacpra zadzwoniła do mnie:
– Pani Mario… Kacper pobił kolegę na przerwie. Musimy porozmawiać.
Pojechałam do szkoły z sercem ściśniętym ze strachu i wstydu.
– On jest zagubiony – powiedziała nauczycielka łagodnie. – Potrzebuje pani bardziej niż kiedykolwiek.
Wróciłam do domu i długo patrzyliśmy sobie z Kacprem w oczy bez słowa.
– Przepraszam cię, synku…
– Ja też przepraszam…
Przytuliliśmy się mocno i wtedy poczułam pierwszy raz od miesięcy coś na kształt nadziei.
W końcu wydarzył się cud: sąsiadka Jadwiga poleciła mnie swojej kuzynce z Białegostoku jako opiekunkę do starszej pani. Praca była ciężka i wymagała codziennych dojazdów pociągiem o świcie, ale płaca pozwoliła mi zacząć spłacać dług wobec matki i siostry.
Po roku walki udało mi się zachować dom – ledwo ledwo, ale jednak! Dzieci zaczęły znów się uśmiechać; Kacper poprawił oceny; Zosia zaczęła rysować kolorowe obrazki przedstawiające naszą rodzinę razem.
Matka nigdy mnie nie przeprosiła. Siostra przestała dzwonić. Ale ja nauczyłam się czegoś ważnego: że nawet jeśli zostaniesz sam przeciwko całemu światu – warto walczyć o siebie i tych, których kochasz najbardziej.
Czasem wieczorem siadam przy oknie i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy przebaczenie jest możliwe tam, gdzie tyle było bólu? Może wy też kiedyś musieliście wybierać między dumą a miłością? Jak sobie wtedy poradziliście?