Koszt szczęścia: Historia Marka i ceny, jaką przyszło mu zapłacić

Leżałem na kanapie, przymknąłem oczy i wsłuchiwałem się w odgłosy mieszkania i miasta za oknem. Przez szczelne szyby dobiegały stłumione klaksony, syreny policji albo karetki. W sąsiednim mieszkaniu ktoś się kłócił, gdzieś dzwonił telefon, zatrzasnęły się drzwi… Kiedyś uwielbiałem tak leżeć i zgadywać, w którym mieszkaniu leci telewizor, gdzie wybucha awantura, na którym piętrze ktoś płacze. Dziś te dźwięki były jak echo mojego własnego życia – pełnego napięcia, niedopowiedzeń i niezałatwionych spraw.

– Marek! – usłyszałem głos matki zza ściany. – Znowu leżysz? Ile można? Może byś coś zrobił ze sobą?

Zacisnąłem powieki mocniej. Wiedziałem, że zaraz wejdzie do pokoju, stanie w drzwiach z rękami na biodrach i zacznie swoją codzienną litanię. Miała rację – od miesięcy nie robiłem niczego sensownego. Praca w biurze rachunkowym już dawno przestała mnie cieszyć, a po rozstaniu z Magdą wszystko straciło sens. Ale czy to naprawdę moja wina?

– Marek, słyszysz mnie? – Matka weszła bez pukania. – Nie możesz tak żyć! Ludzie mają gorzej, a ty tylko narzekasz.

– Mamo, proszę… – westchnąłem. – Daj mi chwilę spokoju.

– Spokój? Ty masz za dużo spokoju! – rzuciła z goryczą. – Twój ojciec w twoim wieku miał już rodzinę i dom na kredyt. A ty co? Kanapa i marzenia.

Zacisnąłem pięści. Ile razy można słuchać tego samego? Przecież próbowałem. Próbowałem być taki jak ojciec, jak wszyscy wokół oczekiwali. Skończyłem studia, znalazłem pracę, zaręczyłem się z Magdą. Ale czy byłem wtedy szczęśliwy?

Pamiętam dzień, kiedy wszystko się rozpadło. Była sobota, padał deszcz. Magda siedziała przy stole w kuchni i patrzyła na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem.

– Marek, powiedz mi szczerze: czy ty naprawdę chcesz tego wszystkiego? Domu na przedmieściach, dzieci, kredytu na trzydzieści lat?

Zamilkłem. W głowie miałem pustkę. Chciałem jej powiedzieć „tak”, ale czułem, że kłamię. Zamiast odpowiedzi spuściłem wzrok.

– Widzisz? – westchnęła ciężko. – Ty zawsze uciekasz od odpowiedzialności.

Wtedy pierwszy raz poczułem prawdziwy strach. Strach przed przyszłością, która nie była moja. Przed życiem według cudzego scenariusza.

Po rozstaniu z Magdą wróciłem do rodzinnego mieszkania na Pradze. Matka przyjęła mnie chłodno – nie tak wyobrażała sobie przyszłość swojego syna. Ojciec milczał przez większość czasu, a kiedy już coś mówił, były to krótkie zdania pełne rozczarowania.

– Marek, życie to nie bajka – powtarzał. – Trzeba brać się w garść.

Ale ja nie potrafiłem. Każdego dnia czułem się coraz bardziej obcy we własnym domu. Zacząłem unikać spotkań z rodziną, znajomymi. W pracy byłem cieniem samego siebie – wykonywałem obowiązki mechanicznie, bez zaangażowania.

Pewnego wieczoru wróciłem do domu późno. W kuchni siedziała matka z ciotką Haliną.

– On zawsze był inny – mówiła ciotka szeptem, ale słyszałem każde słowo. – Za dużo myśli, za mało robi.

– Może powinien pójść do psychologa? – zaproponowała matka.

Zamarłem w przedpokoju. Czy naprawdę jestem aż taką porażką?

Wtedy postanowiłem coś zmienić. Zacząłem chodzić na długie spacery po mieście nocą. Warszawa nocą była inna – cicha, tajemnicza, pełna ludzi takich jak ja: zagubionych, szukających sensu.

Pewnej nocy spotkałem Pawła – starego znajomego ze studiów. Siedział na ławce pod blokiem z gitarą.

– Marek! Co u ciebie? Wyglądasz jakbyś uciekł z filmu o depresji.

Uśmiechnąłem się krzywo.

– Może trochę uciekłem…

Usiedliśmy razem i długo rozmawialiśmy o życiu, marzeniach i straconych szansach.

– Wiesz co? – powiedział Paweł po chwili milczenia. – Może czas przestać spełniać cudze oczekiwania i zacząć żyć po swojemu?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę mogę być szczęśliwy na własnych warunkach?

Postanowiłem spróbować. Zrezygnowałem z pracy w biurze rachunkowym i zatrudniłem się w małym antykwariacie na Mokotowie. Zarabiałem mniej niż połowę tego co wcześniej, ale pierwszy raz od lat czułem się wolny.

Rodzina była w szoku.

– Marek, zwariowałeś?! – krzyczała matka przez telefon. – Z czego będziesz żył?

Ojciec przestał się do mnie odzywać na kilka miesięcy.

Ale ja byłem uparty. Każdego dnia poznawałem nowych ludzi: starszych panów szukających książek z dzieciństwa, studentów filozofii marzących o wielkich rzeczach…

Z czasem zacząłem pisać własne opowiadania. Wieczorami siadałem przy starym biurku w antykwariacie i przelewałem na papier swoje myśli i lęki.

Pewnego dnia do sklepu weszła Magda. Była inna niż kiedyś – bardziej pewna siebie, uśmiechnięta.

– Marek… To naprawdę ty?

Przez chwilę milczeliśmy.

– Tak… To ja. W końcu taki, jakim chciałem być.

Uśmiechnęła się smutno.

– Cieszę się… Naprawdę ci tego życzę.

Po jej wyjściu długo patrzyłem przez okno na mokotowskie ulice. Zrozumiałem wtedy, że szczęście ma swoją cenę. Że czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie.

Dziś znów leżę na kanapie i słucham miasta za oknem. Już nie boję się tych dźwięków – są częścią mojego życia. Czasem myślę o rodzinie, o Magdzie, o tym wszystkim co mogło być inaczej…

Ale czy naprawdę warto było zapłacić tak wysoką cenę za odrobinę wolności? Czy szczęście zawsze musi kosztować aż tyle? Może nigdy nie poznam odpowiedzi… Ale przynajmniej wiem jedno: teraz jestem sobą.