Wigilijny stół, który rozdzielił rodzinę: Opowieść o przebaczeniu i stracie
Już od progu czułam, że coś wisi w powietrzu. Śnieg skrzypiał pod butami, a ja z torbami pełnymi prezentów i makowca wchodziłam do domu rodziców. W kuchni unosił się zapach barszczu i smażonej ryby, a mimo to atmosfera była ciężka jak nigdy. Mama, Danuta, krzątała się przy stole, zerkając nerwowo na zegar. Ojciec, Marian, siedział w salonie z gazetą, ale co chwilę zerkał na drzwi, jakby spodziewał się burzy.
— Anka, dobrze, że już jesteś — szepnęła mama, podchodząc do mnie. — Tylko nie mów nic przy stole o tym mieszkaniu. Proszę cię.
— Mamo, przecież to już ustalone… — zaczęłam, ale przerwała mi gestem.
— Nie teraz. Zobaczysz sama.
Wiedziałam, o co chodzi. Od miesięcy ciągnął się temat podziału mieszkania po babci. Ja i mój brat Paweł mieliśmy dostać po połowie, ale on od początku uważał, że należy mu się więcej, bo „zawsze był bliżej rodziców”. Ja wyjechałam do Warszawy na studia i tam zostałam. Paweł został w rodzinnym Olsztynie, pomagał rodzicom, ale też często korzystał z ich pomocy. Od kilku tygodni nie odzywaliśmy się do siebie.
Przyszli goście: ciotka Halina z mężem i kuzynką Mają, potem Paweł z żoną Justyną i dwójką dzieci. Wszyscy składali sobie życzenia, ale czułam chłód w głosie brata.
— No to co, Aniu? Warszawa taka fajna? — rzucił ironicznie przy opłatku.
— Paweł, proszę cię… — mama próbowała załagodzić sytuację.
— Niech powie! Może jeszcze powie, że jej się należy wszystko! — Paweł podniósł głos.
— Przestańcie! — krzyknęła nagle babcia Zofia, która do tej pory milczała w kącie. — To są święta! Czy wyście rozum postradali?
Zapadła cisza. Dzieci przestały się bawić. Mama zaczęła płakać.
— Ja już nie mam siły… — wyszeptała.
Ojciec odłożył gazetę i spojrzał na nas z wyrzutem.
— Zawsze musi być awantura przez to mieszkanie. Zamiast się cieszyć, że jesteśmy razem… — powiedział gorzko.
Nie wytrzymałam. Wstałam od stołu i wybiegłam na balkon. Śnieg padał gęsto, a ja czułam się jak dziecko, które znów zawiodło rodziców. Po chwili dołączyła do mnie kuzynka Maja.
— Anka… nie płacz. Oni wszyscy są uparci. Ale ty też jesteś uparta. Może ktoś musi pierwszy odpuścić?
— Ale dlaczego ja? — zapytałam przez łzy. — Zawsze ja mam ustępować? Przecież Paweł mnie nienawidzi tylko dlatego, że wyjechałam.
Maja objęła mnie ramieniem.
— On ci zazdrości. I boi się, że rodzice bardziej cię kochają. To głupie, ale tak jest.
Wróciłam do stołu z ciężkim sercem. Kolacja przebiegła w milczeniu. Dzieci rozpakowywały prezenty bez entuzjazmu. Po wszystkim Paweł nawet się ze mną nie pożegnał.
Przez kolejne tygodnie próbowałam dzwonić do brata. Bez skutku. Mama prosiła mnie o cierpliwość.
— On się uspokoi — mówiła. — Ale musisz mu dać czas.
Czas jednak nie leczył ran. Wręcz przeciwnie — konflikt narastał. W końcu dostałam pismo od prawnika Pawła: żądał spłaty połowy wartości mieszkania natychmiast albo groził sądem.
Zadzwoniłam do mamy z płaczem.
— Mamo, ja nie chcę wojny! Ja chcę tylko spokoju!
— Wiem, dziecko… Ale my już nie mamy siły was godzić. Może musicie to przejść sami?
Wtedy zadzwoniła do mnie Justyna, żona Pawła.
— Aniu… przepraszam za Pawła. On jest uparty jak osioł. Ale wiesz… on ma długi. Kredyt na samochód, dzieci chorowały… On nie chce cię skrzywdzić, tylko jest zdesperowany.
Zrobiło mi się go żal. Przemyślałam wszystko i postanowiłam ustąpić: sprzedałam swoją część mieszkania Pawłowi za niższą cenę niż rynkowa. Myślałam, że to zakończy konflikt.
Ale Paweł nawet nie zadzwonił podziękować.
Minął rok. Święta spędziłam sama w Warszawie. Mama przysłała mi zdjęcie rodzinnego stołu — bez mnie i bez uśmiechów na twarzach bliskich.
W styczniu zadzwoniła babcia Zofia.
— Aniu… Paweł miał wypadek samochodowy. Leży w szpitalu. Może powinnaś przyjechać?
Pojechałam natychmiast. W szpitalu zobaczyłam brata słabego jak nigdy wcześniej. Justyna płakała przy jego łóżku.
Paweł spojrzał na mnie i wyszeptał:
— Przepraszam…
Objęłam go bez słowa. Wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Po wyjściu ze szpitala Paweł powoli wracał do zdrowia. Nasze relacje zaczęły się odbudowywać — powoli i niepewnie, ale jednak.
Dziś znów siadamy razem przy świątecznym stole. Już nie ma mieszkania po babci ani wielkich pieniędzy do podziału — jest tylko rodzina i wspomnienia tych wszystkich lat straconych przez głupią dumę.
Czasem patrzę na brata i pytam siebie: czy naprawdę musieliśmy przejść przez tyle bólu, żeby zrozumieć, co jest najważniejsze? Czy Wy też macie w rodzinie takie rany? Czy warto walczyć o bliskich mimo wszystko?