Mój mąż okazał się wilkiem w owczej skórze – jak poradzić sobie z małżeństwem opartym na kłamstwie?
– Naprawdę myślisz, że nie wiem, co robisz, Krzysztofie? – mój głos drżał, gdy patrzyłam na niego przez łzy. W kuchni pachniało jeszcze świeżo zaparzoną kawą, ale atmosfera była ciężka jak ołów. Krzysztof odwrócił się powoli, z tym swoim chłodnym uśmiechem, który kiedyś wydawał mi się ujmujący.
– O czym ty znowu mówisz, Aniu? – zapytał z udawaną troską, ale ja już znałam tę maskę. Przez lata byłam ślepa na sygnały, które teraz układały się w przerażającą całość.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Poznaliśmy się na weselu mojej kuzynki. Krzysztof był czarujący, dowcipny, umiał słuchać. Wydawało mi się, że w końcu znalazłam kogoś, kto pokocha mnie za to, kim jestem. Moja mama ostrzegała: „Aniu, on jest za miły, za bardzo się stara”. Zbywałam to śmiechem. Chciałam wierzyć w bajkę.
Szybko się zaręczyliśmy. Krzysztof był bezrobotny, ale mówił, że szuka pracy i nie chce być ciężarem. Ja miałam dobrze prosperującą firmę po ojcu – sklep spożywczy w centrum miasta. Po ślubie zamieszkał ze mną i moją mamą. Z początku był czuły i pomocny. Wkrótce jednak zaczął naciskać na wspólne konto, wspólne decyzje finansowe. „Przecież jesteśmy rodziną” – powtarzał.
Zgodziłam się. Chciałam być dobrą żoną. Ale wtedy zaczęły się drobne kłamstwa: „To tylko pożyczka dla kolegi”, „Musiałem spłacić dawny dług”, „Zainwestowałem w świetny interes”. Pieniądze znikały z konta szybciej niż przypuszczałam. Gdy pytałam, zbywał mnie żartem albo wybuchał gniewem.
Mama patrzyła na mnie z troską i smutkiem. „Aniu, on cię wykorzystuje” – mówiła cicho wieczorami. Ale ja nie chciałam słuchać. Wierzyłam w niego bardziej niż w siebie.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka: „Pani Aniu, widziałam pana Krzysztofa z jakąś kobietą pod galerią. Wyglądali… blisko”. Zignorowałam to – przecież to niemożliwe! Ale potem znalazłam w jego telefonie wiadomości: „Kochanie, już niedługo będziemy razem. Ona niczego się nie domyśla”.
Serce mi pękło. Przez kilka dni chodziłam jak cień. Nie spałam, nie jadłam. W końcu postanowiłam skonfrontować go z prawdą.
– Krzysztofie, dlaczego? – zapytałam cicho tamtego wieczoru.
– Bo życie to nie bajka, Aniu – odpowiedział bez cienia skruchy. – Ty masz wszystko podane na tacy. Ja musiałem walczyć o każdy grosz. Chciałem tylko trochę tego twojego szczęścia.
– To dlatego mnie poślubiłeś? Dla pieniędzy?
Wzruszył ramionami.
– A co za różnica? I tak byś nikogo lepszego nie znalazła.
Te słowa bolały bardziej niż zdrada. Poczułam się jak idiotka. Jak dziecko wierzące w Świętego Mikołaja.
Mama przytuliła mnie mocno tej nocy.
– Aniu, musisz być silna. On cię nie kochał nigdy. Ale ty musisz pokochać siebie.
Zaczęła się walka o rozwód i podział majątku. Krzysztof groził mi sądem, szantażował, próbował wzbudzić litość. Przychodził pod dom pijany, krzyczał pod oknem: „Oddaj mi to, co moje!”
Sąsiedzi patrzyli na mnie z litością lub ciekawością. W sklepie szeptano za plecami: „Taka porządna dziewczyna, a tak ją oszukał…”
Czułam się upokorzona i samotna. Każdy dzień był walką o godność i spokój ducha. Mama była moją opoką – bez niej nie dałabym rady.
Po kilku miesiącach sąd orzekł rozwód z winy Krzysztofa. Odetchnęłam z ulgą, ale rana pozostała.
Dziś patrzę w lustro i widzę inną kobietę – silniejszą, ostrożniejszą, ale też bardziej zamkniętą na ludzi. Boję się zaufać komukolwiek.
Czasem pytam siebie: czy można jeszcze wierzyć w miłość po takim upokorzeniu? Czy warto otworzyć serce drugi raz?
A wy? Czy ktoś z was przeżył podobną zdradę? Jak odbudować siebie po takim ciosie?