Dwa lata po ślubie z rozwodnikiem: Teraz sama składam pozew o rozwód. Jego córka i nasze życie w ciasnej kawalerce
– „Ola, musimy pogadać.”
Paweł stał w drzwiach naszej ciasnej kawalerki na warszawskiej Pradze, trzymając w ręku kubek z zimną już kawą. Jego głos był cichy, ale wyczułam w nim napięcie. Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona po kolejnej zmianie w sklepie spożywczym. Marzyłam tylko o tym, żeby usiąść na naszej rozkładanej kanapie i przez chwilę nie myśleć o rachunkach, które piętrzyły się na stole.
– „Co się stało?” – zapytałam, próbując ukryć niepokój.
– „Zosia… dostała się na studia w Warszawie. Nie stać jej matki na akademik ani wynajem. Chciałbym, żeby przez jakiś czas zamieszkała z nami.”
Zamarłam. Zosia – jego córka z pierwszego małżeństwa. Miała osiemnaście lat i widywaliśmy ją rzadko, głównie w święta. Była miła, ale zawsze czułam się przy niej jak intruz. Teraz miałaby zamieszkać z nami? W tej klitce, gdzie ledwo mieściliśmy się we dwoje?
– „Paweł… tu nie ma miejsca nawet na dodatkową szafkę, a co dopiero na trzecią osobę!”
– „Wiem, Ola. Ale to tylko na chwilę. Zobaczymy, jak sobie poradzimy.”
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Pawła. Przypominałam sobie nasze początki – jak obiecywał mi szczerość i spokój po burzliwym rozwodzie. Jak mówił, że teraz liczymy się tylko my. A teraz miałam dzielić każdy kąt z jego córką?
Zosia wprowadziła się tydzień później. Przyniosła ze sobą walizkę ubrań i stos książek. Była cicha, zamknięta w sobie, ale jej obecność była wszędzie – w łazience, gdzie zostawiała kosmetyki na każdej półce; w kuchni, gdzie gotowała wegańskie obiady, których zapach długo unosił się w powietrzu; w salonie, gdzie rozkładała notatki na naszym jedynym stole.
Początkowo starałam się być miła. Pytałam o uczelnię, o znajomych. Ale Zosia odpowiadała zdawkowo, jakby mnie nie zauważała. Paweł był dumny – opowiadał wszystkim znajomym, że jego córka studiuje na Uniwersytecie Warszawskim. Ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
Wieczorami kłóciliśmy się szeptem, żeby Zosia nie słyszała.
– „To nie jest życie! Nie mam gdzie się schować!” – syczałam przez zaciśnięte zęby.
– „Ola, to moja córka! Muszę jej pomóc!”
– „A co ze mną? Ze mną już nie musisz?”
Paweł milczał. Widziałam w jego oczach zmęczenie i poczucie winy. Ale nie potrafił wybrać.
Z czasem zaczęły się drobne konflikty – o łazienkę rano, o hałas podczas nauki Zosi, o to, kto wynosi śmieci. Zosia coraz częściej zamykała się w sobie. Ja zaczęłam wracać później z pracy, żeby jak najrzadziej być w domu.
Pewnego wieczoru wróciłam wcześniej i usłyszałam rozmowę Pawła z Zosią.
– „Tata… ona mnie nie lubi.”
– „Olu… Zosia jest młoda. Potrzebuje czasu.”
– „To nie o czas chodzi! My się tu dusimy! Każde z nas!”
Wybiegłam wtedy z mieszkania i długo chodziłam po okolicy. Czułam się zdradzona – przez Pawła, przez życie, przez własne marzenia o rodzinie.
Kiedy wróciłam, Paweł czekał na mnie przy stole.
– „Ola… jeśli chcesz odejść… nie będę cię zatrzymywał.”
Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim tego samego człowieka, którego pokochałam – dobrego, troskliwego ojca. Ale wiedziałam już, że nie jestem dla niego najważniejsza.
Dziś siedzę nad pozwem o rozwód i płaczę. Boję się przyszłości i samotności. Ale wiem też, że nie mogę żyć w cieniu czyichś zobowiązań.
Czy naprawdę można być szczęśliwym w patchworkowej rodzinie? Czy zawsze ktoś musi być tym trzecim? Może to ja po prostu nie potrafiłam kochać wystarczająco mocno?