„Nie martw się o dzieci, damy radę – tylko podaj mi rękę”. Historia o tym, jak jedna decyzja zmieniła wszystko.

– Mamo, ja już nie daję rady! – wykrzyczałam przez łzy do słuchawki, stojąc w kuchni pośród sterty nieumytych butelek i rozrzuconych pieluch. W tle słychać było płacz najmłodszej, Hani, a starsze dziewczynki – Zosia i Marysia – kłóciły się o kredki. Mój mąż, Tomek, był w pracy. Znowu.

– Emilko, oddychaj. Zaraz przyjadę – odpowiedziała mama, a ja poczułam ulgę i wstyd jednocześnie. Miała swoje życie, swoje sprawy, a ja ciągle ją wzywam. Ale co miałam zrobić? Po trzecim porodzie czułam się jak cień samej siebie. Nie planowaliśmy kolejnego dziecka. Zosia miała sześć lat, Marysia cztery – już zaczynaliśmy odzyskiwać oddech po tych pierwszych szalonych latach. A potem… test ciążowy i dwie kreski. Tomek zbladł, ja płakałam. „Jakoś damy radę” – powtarzał, ale widziałam w jego oczach strach.

Kiedy Hania przyszła na świat, wszystko się posypało. Tomek musiał brać nadgodziny, bo kredyt na mieszkanie zżerał naszą pensję. Ja byłam na urlopie macierzyńskim i coraz częściej łapałam się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatnio spałam dłużej niż trzy godziny. Dziewczynki zaczęły być zazdrosne o Hanię, a ja… ja czułam się jak matka-robot. Karmić, przewijać, gotować, sprzątać, uspokajać płacz – dzień świstaka.

Pewnego wieczoru Tomek wrócił późno. Wszedł do kuchni i zobaczył mnie skuloną przy stole.

– Znowu płakałaś? – zapytał cicho.

– Nie wiem już, co robić – wyszeptałam. – Nie ogarniam tego wszystkiego. Dziewczynki mnie nie słuchają, Hania ciągle płacze…

Tomek usiadł obok i złapał mnie za rękę.

– Może poprosimy twoją mamę albo moją o pomoc? Przynajmniej na kilka dni?

Zacisnęłam zęby. Z moją teściową nigdy nie było łatwo. Pani Halina miała swoje zdanie na każdy temat i nie wahała się go wyrażać.

– Wiesz, jak ona jest…

– Ale nie mamy wyjścia – przerwał mi Tomek. – Ja nie mogę brać wolnego, ty jesteś wykończona. Przecież nie musimy być bohaterami.

Następnego dnia zadzwoniłam do teściowej. Przyjechała z torbą pełną słoików i miną sugerującą, że zaraz przejmie dowodzenie.

– Emilko, dzieci trzeba trzymać krótko – powiedziała już przy wejściu. – Za moich czasów to się nie rozczulało.

Przez pierwsze dni rzeczywiście było łatwiej. Halina gotowała obiady, zabierała dziewczynki na plac zabaw. Ale szybko zaczęły się spięcia.

– Po co jej tyle tych zabawek? – pytała o Hanię. – I czemu Zosia tak pyskuje? Ty jej pozwalasz na wszystko!

Czułam się coraz gorzej we własnym domu. Każda moja decyzja była komentowana. Pewnego popołudnia usłyszałam rozmowę Haliny z Tomkiem:

– Twoja żona sobie nie radzi. Może powinna wrócić do pracy? Dzieci do żłobka, przedszkola…

Zamarłam za drzwiami. Czy naprawdę jestem aż tak złą matką?

Wieczorem wybuchłam:

– Jeśli twoja mama uważa, że jestem beznadziejna, to może powinnam rzeczywiście wrócić do pracy i zostawić jej dzieci pod opieką?!

Tomek był zmęczony tą sytuacją tak samo jak ja.

– Emilka… ona chce pomóc po swojemu. Ale wiem, że to trudne.

W końcu nie wytrzymałam i zadzwoniłam do swojej mamy.

– Mamo, ja już nie mogę… Czuję się jak intruz we własnym domu.

Moja mama przyjechała następnego dnia i zabrała mnie na spacer.

– Emilko, musisz postawić granice. To twoje dzieci i twoje życie. Pomoc jest ważna, ale nie kosztem twojego spokoju.

Tej nocy długo rozmawiałam z Tomkiem.

– Musimy ustalić zasady – powiedziałam stanowczo. – Albo Halina nas wspiera bez krytykowania mnie na każdym kroku, albo…

Tomek skinął głową.

Następnego dnia usiedliśmy razem z teściową przy stole.

– Pani Halino – zaczęłam drżącym głosem – bardzo doceniam pani pomoc. Ale potrzebuję też wsparcia emocjonalnego. Proszę nie podważać moich decyzji przy dzieciach.

Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona.

– Dobrze… Może rzeczywiście trochę przesadziłam – mruknęła.

Od tego czasu było lepiej. Halina starała się mniej komentować moje wybory, a ja nauczyłam się prosić o pomoc bez poczucia winy. Z Tomkiem zaczęliśmy rozmawiać szczerze o naszych lękach i zmęczeniu.

Czasem patrzę na moje córki i zastanawiam się: czy dam radę być dla nich dobrą mamą? Czy umiem pogodzić własne potrzeby z ich szczęściem? Może każda z nas musi czasem upaść na kolana, żeby nauczyć się prosić o pomoc?

A Wy? Jak radzicie sobie z presją bycia „idealną” matką lub ojcem? Czy potraficie prosić o wsparcie bez wyrzutów sumienia?