Między domem a marzeniami: Historia matki, która nie potrafi pogodzić się z wyborem syna
– Michał, czy ty naprawdę to przemyślałeś? – zapytałam, czując jak drżą mi ręce. Stał przede mną w kuchni, oparty o blat, z tym swoim upartym spojrzeniem, które odziedziczył po ojcu. Właśnie powiedział mi, że chce się wyprowadzić do domku letniskowego pod Warszawą. Mój syn, mój jedyny syn, który jeszcze niedawno prosił mnie o kanapki do szkoły, teraz chce zamieszkać sam, z dala od domu.
– Mamo, ja muszę spróbować. Potrzebuję przestrzeni. – Jego głos był spokojny, ale wyczuwałam w nim nutę niepewności. – Tu jest za głośno, za tłoczno. W domku będę mógł się skupić na pracy i na sobie.
Patrzyłam na niego i czułam narastającą panikę. Przecież ten domek to ruina! Stoi tam od lat, nikt go nie doglądał. Dach przecieka, okna są stare, a zimą temperatura spada poniżej zera. Jak on sobie poradzi? Przecież nawet nie umie naprawić cieknącego kranu! Zawsze to ja wszystko załatwiałam.
– Michał, przecież tam nie ma nawet porządnego ogrzewania! – próbowałam przemówić mu do rozsądku. – Co zrobisz, jak zachorujesz? Kto ci pomoże?
Westchnął ciężko i odwrócił wzrok. – Mamo, jestem dorosły. Muszę nauczyć się radzić sobie sam.
Nie mogłam tego znieść. Przez całe życie starałam się być dla niego najlepszą matką. Po śmierci męża to ja byłam wszystkim – opiekunką, kucharką, doradcą i przyjaciółką. Teraz miałam go stracić? Tak po prostu?
– Michał, proszę cię… Zostań jeszcze trochę. Albo… – zawahałam się – pozwól mi chociaż pomóc ci finansowo. Wynajmij sobie kawalerkę w mieście, nie musisz mieszkać w tej dziurze!
Spojrzał na mnie z wyrzutem. – Nie chodzi o pieniądze, mamo. Chcę być samodzielny. Chcę spróbować życia na własnych zasadach.
W tej chwili poczułam się zupełnie bezradna. Jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił je na podłogę. Przecież ja tylko chciałam dla niego dobrze! Czy to tak trudno zrozumieć?
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie krążyły mi obrazy: Michał siedzący samotnie przy zimnym stole w domku, Michał chorujący bez opieki, Michał tęskniący za domem… Ale może to ja tęskniłam? Może to ja nie potrafiłam pogodzić się z tym, że dorósł?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Kasia.
– Słyszałam o twojej wojnie z Michałem – zaczęła bez ogródek. – Może powinnaś mu zaufać?
– Łatwo ci mówić – odpowiedziałam rozgoryczona. – Twoja córka mieszka pięć minut od ciebie i dzwoni codziennie.
– Ale to nie znaczy, że nie popełnia błędów. Pozwól mu spróbować. Najwyżej wróci.
Zamknęłam oczy i poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę powinnam pozwolić mu odejść? Czy to znaczy, że jestem złą matką?
Kilka dni później Michał zaczął pakować rzeczy. W domu panowała napięta cisza. Każdy jego ruch był dla mnie jak cios w serce.
– Mamo… – powiedział cicho pewnego wieczoru. – Wiem, że się boisz. Ale ja też się boję. Po prostu muszę to zrobić.
Objęłam go mocno i po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie zapłakać przy nim.
– Kocham cię, Michałku…
– Ja ciebie też, mamo.
Wyjechał w sobotę rano. Stałam w oknie i patrzyłam na jego samochód znikający za zakrętem. Czułam pustkę i żal, ale też… coś jeszcze. Może dumę? Może nadzieję?
Minęły dwa tygodnie ciszy. Każdego dnia czekałam na telefon, wiadomość, znak życia. W końcu zadzwonił.
– Mamo… – jego głos był zmęczony, ale szczęśliwy. – Naprawiłem dach! Sam! I nauczyłem się gotować zupę pomidorową.
Roześmiałam się przez łzy.
– Jestem z ciebie dumna, synku.
Odkładam słuchawkę i patrzę przez okno na pusty pokój Michała. Czy naprawdę potrafię pozwolić mu odejść? Czy miłość matki polega na trzymaniu czy na puszczaniu wolno? Może każda z nas musi znaleźć własną odpowiedź…