Cztery pokolenia w jednym pokoju – wyznanie polskiej babci, która walczy o rodzinę

– Mamo, nie zaczynaj znowu – syknął Paweł, trzaskając drzwiami do naszego jedynego pokoju. Wnuki podskoczyły na łóżku, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. To już kolejny raz tego tygodnia. W powietrzu wisiała kłótnia, której nikt nie chciał, ale wszyscy się jej spodziewali.

Siedziałam na brzegu starej wersalki, ściskając w dłoniach kubek zimnej herbaty. Wokół mnie krzątały się dzieci: Zosia próbowała odrobić lekcje przy kuchennym stole, Franek bawił się resztkami klocków, a najmłodsza Ola tuliła się do moich nóg. Czwarty wnuk miał się urodzić za dwa miesiące. Mój syn Paweł, ich ojciec, znów wrócił późno i znowu bez pracy. Jego żona, Magda, zostawiła nas rok temu – nie wytrzymała tej ciasnoty i wiecznego braku pieniędzy.

– Babciu, a kiedy będzie obiad? – zapytała Zosia cicho.

– Zaraz, kochanie. Tylko muszę porozmawiać z tatą – odpowiedziałam, choć sama nie wiedziałam, co dziś ugotuję. W lodówce zostało tylko kilka jajek i kawałek margaryny.

Wyszłam na korytarz. Paweł stał oparty o ścianę, z papierosem w ręku. Wyglądał na starszego niż swoje trzydzieści cztery lata. Oczy miał podkrążone, twarz zaciętą.

– Paweł, musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może. Dzieci potrzebują spokoju, a ja… ja już nie mam siły – zaczęłam cicho.

– To co mam zrobić? Pracy nie ma! Wszędzie tylko umowy śmieciowe albo za najniższą krajową! – wybuchnął.

– Ale próbujesz? Codziennie widzę cię z kolegami pod blokiem…

– Ty nic nie rozumiesz! – przerwał mi i wrócił do pokoju.

Zostałam sama na zimnym korytarzu. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić. Ale wiedziałam, że nie mogę. Dzieci mnie potrzebują. To ja jestem ich jedyną opoką.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła bloków naprzeciwko. Czasem wyobrażałam sobie, że jestem gdzie indziej – w domu z ogrodem, gdzie każdy ma własny pokój i nikt nie musi się martwić o jutro. Ale rzeczywistość była inna: cztery osoby w jednym pokoju, piąta w drodze i syn, który coraz bardziej się ode mnie oddalał.

Pamiętam dzień, kiedy Magda odeszła. Była wtedy zrozpaczona, płakała całą noc. Rano spakowała torbę i powiedziała tylko: „Nie dam rady. Przepraszam.” Paweł wtedy zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Od tamtej pory wszystko było na mojej głowie: dzieci, rachunki, gotowanie, pranie…

Czasem sąsiadki patrzyły na mnie z litością albo szeptały coś za plecami. „Ta Stasiakowa to ma życie… Syn nierób, synowa uciekła…” Ale żadna z nich nie wiedziała, jak to jest codziennie walczyć o uśmiech dziecka i kawałek chleba na stole.

Najgorsze były święta. Wszyscy mówili o rodzinie, miłości i przebaczeniu. A u nas? Starałam się jak mogłam: barszcz z torebki, kilka pierogów z mrożonki i choinka zrobiona z gałązek znalezionych w parku. Dzieci cieszyły się z każdej drobnostki – Franek dostał używaną książkę o dinozaurach, Zosia kolorowankę z bazarku. Ale ja czułam tylko pustkę i żal.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Magda. Powiedziała, że chce zobaczyć dzieci. Bałam się tej rozmowy – czy wróci? Czy zabierze mi wnuki? Ale przyszła tylko na chwilę. Przyniosła im słodycze i nowe ubrania. Zosia rzuciła jej się na szyję, Franek był nieufny. Magda spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Przepraszam… Nie umiałam inaczej – wyszeptała.

Nie odpowiedziałam nic. W środku czułam gniew i smutek jednocześnie.

Z czasem nauczyłam się nie oczekiwać niczego od Pawła. Skupiałam się na dzieciach: pomagałam im w nauce, chodziłam na zebrania do szkoły, szyłam ubrania ze starych rzeczy. Czasem marzyłam o tym, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział: „Dobrze sobie radzisz.” Ale nikt tego nie robił.

Któregoś wieczoru Paweł przyszedł do mnie cicho i usiadł obok.

– Mamo… Przepraszam – powiedział tylko.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam go mocno – jak wtedy, gdy był małym chłopcem i bał się burzy.

Dziś wiem jedno: miłość matki i babci potrafi wiele znieść. Ale czy wystarczy na zawsze? Czy można być silnym dla wszystkich, gdy samemu jest się coraz słabszym?

Czasem pytam siebie: ile jeszcze wytrzymam? Czy ktoś kiedyś pomyśli o takich kobietach jak ja? Czy naprawdę musimy być niezniszczalne?