Przepraszam, tato, ale muszę odejść – historia o tym, jak rodzina potrafi złamać i jak trudno się podnieść

– Przepraszam, tato, ale nie mogę już tu zostać. Im dalej od ciebie, tym lepiej dla mnie – powiedziałem cicho, niemal szeptem, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. Stałem w korytarzu naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie, z walizką w ręku, a serce waliło mi jak młot. Mama płakała w kuchni, próbując udawać, że zmywa naczynia. Ojciec patrzył na mnie z pogardą i czymś jeszcze – może strachem? Może żalem? Nie wiem. Wiem tylko, że przez całe życie nie pozwolił mi być sobą.

– Znowu robisz sceny? – syknął. – Myślisz, że gdzieś indziej będzie ci lepiej? Że ktoś cię przyjmie z otwartymi ramionami? Jesteś nikim bez naszej rodziny!

Te słowa słyszałem od dziecka. „Jesteś nikim.” „Nie dasz sobie rady.” „Zobaczysz, wrócisz na kolanach.” Każda ocena w szkole była za niska. Każdy sukces – niewystarczający. Nawet kiedy dostałem się na Politechnikę Warszawską, usłyszałem tylko:

– Inni mają lepsze kierunki. Ty zawsze wybierasz najłatwiejszą drogę.

A potem była pandemia. Siedzieliśmy wszyscy zamknięci w czterech ścianach. Ojciec coraz częściej pił, coraz częściej krzyczał. Mama znikała w pracy na trzy zmiany w szpitalu. Ja próbowałem uczyć się zdalnie, ale nie miałem nawet własnego kąta – ojciec twierdził, że komputer to strata czasu i wyłączał mi prąd w pokoju.

Pamiętam tamten wieczór, kiedy pierwszy raz podniosłem na niego głos. To było po tym, jak wrócił pijany i wylał mi herbatę na laptopa.

– Co ty robisz?! To mój sprzęt! – wrzasnąłem.

– Twój? Wszystko tu jest moje! – ryknął i rzucił we mnie pilotem od telewizora.

Mama próbowała nas rozdzielić. Zawsze próbowała. Ale nigdy nie stanęła po mojej stronie. Zawsze powtarzała: „To twój ojciec, musisz go szanować.” Ale jak szanować kogoś, kto codziennie cię upokarza?

Kiedy poznałem Olgę na uczelni, pierwszy raz poczułem się ważny. Ona słuchała mnie naprawdę. Nie oceniałem jej za to, że pochodzi z małego miasta pod Radomiem. Ona nie śmiała się z moich marzeń o pracy w IT. Przeciwnie – dopingowała mnie.

– Michał, musisz się wyrwać z tego domu – mówiła często. – On cię niszczy.

Ale ja nie umiałem. Bałem się zostawić mamę samą z ojcem. Bałem się tego, co powie rodzina: babcia z Pruszkowa, ciotki z Grodziska Mazowieckiego… Wszyscy zawsze powtarzali: „Rodzina jest najważniejsza.” Ale czy rodzina powinna boleć?

Wszystko zmieniło się w zeszłym roku, kiedy mama trafiła do szpitala po tym, jak ojciec popchnął ją podczas kłótni o pieniądze.

– To był wypadek! – tłumaczył się potem przed sąsiadami.

Ale ja widziałem jej siniaki na ramieniu i strach w oczach. Wtedy postanowiłem: muszę odejść. Dla siebie i dla niej.

Przez kilka miesięcy szukałem pracy po studiach. Znalazłem coś na Mokotowie – junior developer za śmieszne pieniądze, ale wystarczyło na wynajem pokoju u starszej pani. Olga pomagała mi pakować rzeczy.

– Michał… jesteś pewny? – zapytała cicho.

– Nie mam wyjścia. Jeśli tu zostanę, zwariuję albo…

Nie dokończyłem zdania. Wiedziała, o czym myślę.

Ostatnia noc w domu była najgorsza. Ojciec pił do późna i próbował mnie przekonać:

– Synu… ja też miałem ciężko z moim ojcem. Tak to już jest w tej rodzinie. Musisz być twardy!

– Tato… ja nie chcę być twardy jak ty. Chcę być szczęśliwy.

Wyszedłem rano, zanim się obudził. Mama przytuliła mnie mocno:

– Michałku… przepraszam…

– To nie twoja wina, mamo.

W nowym miejscu przez pierwsze tygodnie czułem się jak intruz we własnym życiu. Starsza pani, pani Jadwiga, była ciepła i serdeczna:

– Synku, tu możesz być sobą. U mnie nikt nie krzyczy.

Olga przychodziła wieczorami z domowym ciastem od swojej mamy. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim: o przyszłości, o marzeniach, o tym, jak bardzo boję się zadzwonić do mamy.

Pewnego dnia zadzwoniła sama.

– Michał… tata pytał o ciebie…

– I co mu powiedziałaś?

– Że jesteś szczęśliwy.

Zamilkliśmy oboje.

Ojciec próbował dzwonić kilka razy. Raz nawet przyszedł pod moje nowe mieszkanie i zrobił awanturę na klatce schodowej:

– Wróć do domu! Co ludzie powiedzą?!

Wtedy pierwszy raz powiedziałem mu prosto w oczy:

– Nie obchodzi mnie już, co powiedzą ludzie! Chcę żyć po swojemu!

Od tamtej pory minął rok. Mam lepszą pracę, wynajmuję kawalerkę razem z Olgą. Mama czasem wpada do nas na herbatę – zawsze patrzy na mnie z dumą i smutkiem jednocześnie.

Ojciec? Nadal nie rozumie. Nadal uważa mnie za zdrajcę rodziny.

Ale ja pierwszy raz czuję się wolny.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zerwać więzy krwi? Czy rodzina to tylko geny i wspólne nazwisko? A może to wybór – wybór siebie zamiast bólu?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?