„Nie jestem twoją służącą!” — Jak po dwudziestu latach małżeństwa zgubiłam siebie i odnalazłam na nowo

— Małgorzato, co ty właściwie dzisiaj zrobiłaś, oprócz siedzenia w domu? — głos Andrzeja odbił się echem od ścian naszej kuchni, a ja poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w ciepłej wodzie, szorując kolejną stertę talerzy po kolacji. Za oknem lał deszcz, a światło lampy rzucało na ścianę mój cień — zmęczony, przygarbiony, ledwie rozpoznawalny.

Nie odpowiedziałam od razu. Przez chwilę miałam nadzieję, że może się przesłyszałam. Ale Andrzej patrzył na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, jakby naprawdę nie rozumiał, ile kosztuje mnie każdy dzień. Z salonu dobiegały odgłosy telewizora — nasza córka Zuzia śmiała się z jakiegoś programu, a syn Bartek krzyczał do kolegi przez słuchawki. Ja byłam niewidzialna. Przezroczysta. Służąca.

— Przepraszam, że nie zdążyłam jeszcze wyprasować twojej koszuli — powiedziałam cicho, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Ale miałam dzisiaj trochę spraw na głowie.

Andrzej wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moimi myślami. W tej chwili poczułam się tak bardzo samotna, jak nigdy wcześniej. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat — młodą dziewczynę z marzeniami o własnej galerii sztuki, z głową pełną pomysłów i sercem otwartym na świat. Gdzie ona się podziała?

Kiedyś byłam Małgorzatą Nowak — studentką ASP, która malowała obrazy do późnej nocy i wierzyła, że miłość to partnerstwo. Potem pojawił się Andrzej — starszy ode mnie o pięć lat, poważny, ambitny, z dobrą pracą w banku. Zakochałam się w nim bez pamięci. Szybko zamieszkaliśmy razem, a potem przyszły dzieci. Zuzia urodziła się dwa lata po ślubie, Bartek trzy lata później.

Na początku wszystko wydawało się proste. Andrzej pracował, ja zajmowałam się domem i dziećmi. Mówił: „Masz talent, jeszcze wrócisz do malowania”. Ale dni mijały jeden za drugim — pieluchy, kaszki, przedszkole, szkoła, obiady, pranie… Z czasem przestałam malować. Nie było kiedy.

Moja mama powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”. Teściowa dodawała: „Dobra żona dba o dom”. Więc dbałam. Aż pewnego dnia spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę z podkrążonymi oczami i poplamionym fartuchem. Kim ona była?

Z czasem Andrzej zaczął coraz częściej wracać późno z pracy. Tłumaczył się spotkaniami biznesowymi. Ja siedziałam sama przy stole i czekałam na dźwięk klucza w drzwiach. Dzieci dorastały — Zuzia zamknęła się w swoim świecie nastolatki, Bartek coraz częściej uciekał do kolegów lub gier komputerowych.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Andrzeja przez telefon:

— Tak, kochanie… Nie mogę teraz rozmawiać… Tak, ona jest w domu.

Zamarłam. „Kochanie”? Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam:

— Andrzej… Czy ty masz kogoś?

Spojrzał na mnie z irytacją:

— Co ty sobie wyobrażasz? Przecież wiesz, ile mam pracy! Nie wymyślaj.

Ale już wiedziałam. Zaczęłam szukać śladów — perfumy na koszuli, wiadomości w telefonie. Wszystko układało się w całość.

Przez kilka tygodni żyłam jak automat. Robiłam zakupy, gotowałam obiady, pomagałam dzieciom w lekcjach. Ale w środku czułam pustkę i gniew. Dlaczego pozwoliłam sobie na to wszystko? Dlaczego przez tyle lat zapominałam o sobie?

Pewnego dnia Zuzia wróciła ze szkoły i rzuciła plecak na podłogę:

— Mamo, czemu ty zawsze jesteś smutna?

Nie umiałam odpowiedzieć. Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. Wtedy postanowiłam: muszę coś zmienić.

Zaczęłam od małych rzeczy. Wyszłam na spacer sama — pierwszy raz od lat bez wyrzutów sumienia. Kupiłam farby i płótno. Wieczorami zamykałam się w pokoju i malowałam — najpierw nieporadnie, potem coraz śmielej. Znalazłam grupę kobiet w podobnej sytuacji na Facebooku. Pisałyśmy do siebie nocami — o zmęczeniu, rozczarowaniu, ale też o nadziei.

Andrzej zauważył zmianę:

— Co ty wyprawiasz? Znowu będziesz marnować czas na te swoje obrazki?

Spojrzałam mu prosto w oczy:

— Nie jestem twoją służącą. Mam prawo do własnego życia.

Wyśmiał mnie wtedy. Ale ja już wiedziałam swoje.

Zaczęłam pracować dorywczo jako ilustratorka dla wydawnictwa dziecięcego. Pieniądze były niewielkie, ale dawały mi poczucie niezależności. Dzieci patrzyły na mnie inaczej — Zuzia zaczęła opowiadać mi o swoich problemach w szkole, Bartek poprosił o wspólne malowanie.

W końcu powiedziałam Andrzejowi:

— Jeśli nie potrafisz mnie szanować jako partnerki i człowieka, nie będziemy już razem.

Wyprowadził się miesiąc później. Było ciężko — finansowo i emocjonalnie. Ale pierwszy raz od lat czułam się wolna.

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę z podniesioną głową. Nadal boję się przyszłości, ale wiem jedno: nie pozwolę już nikomu odebrać sobie siebie.

Czy naprawdę musimy poświęcać własne marzenia dla innych? Czy można być dobrą matką i żoną bez rezygnowania z siebie? Ciekawa jestem Waszych historii…