Po czterdziestce mój mąż nagle zaczął uczyć się hiszpańskiego. Myślałam, że to kaprys… dopóki nie odkryłam, że w Barcelonie czekała na niego kobieta
– „¡Hola!” – usłyszałam zza drzwi kuchni, kiedy jeszcze nie zdążyłam otworzyć oczu. Mój mąż, Tomek, od kilku tygodni witał się z ekspresem do kawy po hiszpańsku. Najpierw mnie to bawiło. Myślałam: „Czterdziestka stuknęła, to teraz będzie się uczył języków, zamiast kupować motocykl”. Ale potem zaczęły się pojawiać karteczki: „puerta – drzwi”, „ventana – okno”, „corazón – serce”. Były wszędzie – na lodówce, na lustrze w łazience, nawet na mojej ulubionej filiżance.
– Tomek, serio? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy próbowałam zmyć makijaż, a na lustrze przykleił kolejne słówko.
– No co? Uczę się! – uśmiechnął się szeroko, jakby był z siebie dumny.
– Ale po co ci ten hiszpański? Przecież nigdy nie lubiłeś języków.
– Zawsze chciałem spróbować czegoś nowego – odpowiedział wymijająco.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to coś nowego to nie tylko język.
Z czasem zaczął znikać z domu. Najpierw tłumaczył się kursami online, potem spotkaniami z „grupą konwersacyjną” w centrum miasta. W weekendy wychodził rano i wracał późno wieczorem. Zostawiał mnie samą z naszym synem, Antkiem, który coraz częściej pytał:
– Mamo, tata znowu nie będzie z nami na kolacji?
– Ma dużo pracy, kochanie – kłamałam, choć sama już nie wierzyłam w swoje słowa.
Pewnego dnia znalazłam w jego kieszeni bilet lotniczy do Barcelony. Data: za dwa tygodnie. Bez słowa. Bez rozmowy. Bez zaproszenia mnie czy choćby wspomnienia o wyjeździe.
Serce zaczęło mi walić jak młotem. Przez kilka dni chodziłam jak struta. W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam:
– Tomek, lecisz do Barcelony?
Zamarł na chwilę, jakby nie spodziewał się, że to odkryję.
– Tak… Służbowo – rzucił szybko.
– Służbowo? Od kiedy twoja firma ma oddział w Hiszpanii?
Nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł do drugiego pokoju.
Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć sens w tym wszystkim. Rano postanowiłam działać. Zalogowałam się na jego komputerze – nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale czułam, że muszę wiedzieć prawdę.
Znalazłam wiadomości na Messengerze. „Mi amor, już niedługo będziemy razem”. „Nie mogę się doczekać twojego przyjazdu”. „Tęsknię za tobą każdego dnia”. Wszystko po hiszpańsku. Pisała do niego kobieta – Lucía. Z Barcelony.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Zdrada. To słowo dźwięczało mi w głowie jak dzwon pogrzebowy naszego małżeństwa.
Kiedy Tomek wrócił wieczorem, czekałam na niego w kuchni.
– Znalazłam twoje wiadomości – powiedziałam cicho.
Zbladł. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa.
– Przepraszam – wyszeptał w końcu. – Nie chciałem cię skrzywdzić.
– To dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego ona?
– Nie wiem… Po prostu… Poczułem się znowu młody. Ona mnie rozumie. Ty zawsze jesteś zajęta domem, Antkiem, pracą…
Te słowa bolały bardziej niż sama zdrada. Przez lata starałam się być dobrą żoną, matką, partnerką. Odkładałam swoje marzenia na później, żeby jemu i Antkowi niczego nie brakowało.
Tomek spakował walizkę i wyszedł tej samej nocy. Antek płakał przez całą noc, a ja razem z nim.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak w zawieszeniu. Musiałam tłumaczyć synowi, dlaczego tata już z nami nie mieszka. Musiałam nauczyć się być sama – po raz pierwszy od dwudziestu lat.
W pracy ledwo dawałam sobie radę. Koledzy patrzyli na mnie ze współczuciem, ale nikt nie miał odwagi zapytać, co się stało. Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Czułam się pusta i zdradzona.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:
– Córeczko, musisz żyć dalej. Tomek nie był wart twoich łez.
Ale jak żyć dalej, kiedy wszystko rozpada się na kawałki?
Z czasem zaczęłam wychodzić z domu – najpierw na krótkie spacery, potem na spotkania z koleżankami ze studiów. Zaczęłam czytać książki po hiszpańsku – żeby zrozumieć, co takiego fascynującego było w tym języku i tej kulturze.
Któregoś wieczoru Antek przyszedł do mnie z zeszytem:
– Mamo, nauczysz mnie hiszpańskiego? Chcę rozumieć tatę…
Popatrzyłam na niego i poczułam łzy napływające do oczu.
– Nauczę cię wszystkiego, czego będziesz chciał – odpowiedziałam i przytuliłam go mocno.
Dziś wiem jedno: życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że wszystko mamy pod kontrolą. Może czasem trzeba stracić coś ważnego, żeby odnaleźć siebie na nowo?
Czy można jeszcze zaufać komuś po takim rozczarowaniu? Czy warto otworzyć serce drugi raz? Co wy byście zrobili na moim miejscu?