Niechciana prawda: Gdy zaufanie pęka w rodzinie Nowaków
– Magda, powiedz mi prawdę. Czyje to dziecko? – mój głos drżał, a w gardle czułem gulę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Stała naprzeciwko mnie w kuchni, oparta o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jej oczy były czerwone od płaczu, ale nie spuszczała wzroku.
– Michał… Proszę cię, nie rób tego – wyszeptała. – To nasze dziecko.
Zacisnąłem pięści. W głowie miałem mętlik. Przecież trzy lata temu przeszedłem wazektomię. Robiliśmy to razem – decyzja była wspólna. Oboje nie chcieliśmy dzieci. Oboje baliśmy się powtórki z dzieciństwa: ona dorastała w domu pełnym awantur, ja – w cieniu ojca alkoholika. Przysięgaliśmy sobie, że nie powielimy tych błędów.
A jednak…
Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Magda wróciła z pracy blada jak ściana. Zamiast zwyczajowego „cześć”, usiadła na kanapie i zaczęła płakać. Myślałem, że coś się stało jej mamie – ostatnio miała problemy ze zdrowiem. Ale ona tylko powtarzała: „Nie wiem, jak ci to powiedzieć…”.
Kiedy usłyszałem słowa „jestem w ciąży”, poczułem, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro lodowatej wody. Najpierw był szok, potem niedowierzanie, a na końcu gniew. Przecież to niemożliwe! Lekarz zapewniał mnie, że wazektomia jest skuteczna. Przez chwilę próbowałem sobie wmówić, że może to cud – ale przecież cuda się nie zdarzają zwykłym ludziom z blokowiska na Pradze.
– Magda, powiedz mi prawdę – powtórzyłem wtedy. – Z kim?
Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami. Przez dwa dni nie odbierała telefonu. W pracy nie mogłem się skupić – szef patrzył na mnie krzywo, koledzy szeptali coś za plecami. W końcu wróciła. Usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i zaczęła mówić.
– To był tylko jeden raz… Byłam pijana po imprezie firmowej… Nie wiem nawet, jak to się stało… Przepraszam.
Nie słyszałem już nic więcej. W głowie dudniło mi tylko jedno zdanie: „To nie jest moje dziecko”.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Magda próbowała rozmawiać, tłumaczyć się, płakała po nocach. Ja zamykałem się w sobie coraz bardziej. Rozważałem wszystko: wybaczenie, walkę o małżeństwo, a nawet… zemstę.
W pracy coraz trudniej było mi udawać normalność. Kolega z biurka obok – Tomek – zaprosił mnie na piwo.
– Stary, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spał od tygodnia.
Opowiedziałem mu wszystko. Siedzieliśmy w zadymionym pubie na Grochowie, a on tylko kiwał głową.
– Michał… Ja bym nie wybaczył – powiedział w końcu. – Ale to twoje życie.
Wróciłem do pustego mieszkania i długo patrzyłem w sufit. Przypomniałem sobie nasze wspólne chwile: pierwszą randkę nad Wisłą, ślub w małym kościele na Saskiej Kępie, wakacje nad Bałtykiem… Czy to wszystko miało pójść na marne przez jeden błąd?
Ale potem przypomniałem sobie też wszystkie kłótnie o pieniądze, o jej matkę wtrącającą się we wszystko, o moje nadgodziny i jej pretensje… Może już dawno coś się między nami popsuło?
Kiedy powiedziałem Magdzie, że chcę rozwodu, rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Michał… Proszę cię… Nie rób tego naszemu małżeństwu…
– To ty to zrobiłaś – odpowiedziałem cicho.
Zaczęły się formalności: rozmowy z prawnikiem, podział majątku, plotki wśród znajomych i rodziny. Moja mama zadzwoniła zapłakana:
– Synku… Może byście spróbowali jeszcze raz? Każdemu może się zdarzyć…
Ale ja już wiedziałem, że nie potrafię żyć z kimś, komu nie ufam.
Najgorsze były spotkania z teściową. Patrzyła na mnie z wyrzutem:
– Michał, przecież ona cię kocha! Dziecko niczemu nie winne!
A ja? Czułem tylko pustkę i żal.
Przez kolejne tygodnie próbowałem poukładać sobie życie na nowo. Zacząłem biegać po wieczorach po Parku Skaryszewskim, zapisałem się na terapię. Czasem łapałem się na tym, że tęsknię za Magdą – za jej śmiechem, za wspólnymi śniadaniami w niedzielę… Ale potem przypominałem sobie jej łzy i słowa „to był tylko jeden raz”.
Dziś siedzę sam przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcia ze ślubu. Zastanawiam się: czy można odbudować zaufanie po czymś takim? Czy lepiej odejść i zacząć wszystko od nowa?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec? Czy można wybaczyć i żyć dalej?