Cena zdrady: Jak kochanka zniszczyła moją rodzinę
Siedziałam w kuchni, powoli mieszając łyżeczką herbatę w kubku. Za oknem kołysały się gałęzie klonu, słychać było dziecięcy śmiech – mój młodszy syn Tomek biegał po podwórku z sąsiadem Stasiem i jego szczeniakiem. Wszystko wydawało się zwyczajne, codzienne. Prawie idealna iluzja spokojnego rodzinnego życia. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że za kilka minut wszystko się rozpadnie jak domek z kart.
Telefon zadzwonił nagle, przeszywając ciszę kuchni. Spojrzałam na wyświetlacz – „Marek”. Mój mąż. Ostatnio był jakiś inny, zamyślony, nieobecny. Tłumaczyłam to sobie stresem w pracy, nowym projektem w biurze architektonicznym. Odebrałam.
– Cześć, Aniu – jego głos był cichy, jakby przytłumiony.
– Cześć. Coś się stało?
– Musimy porozmawiać. Wrócę trochę później.
Zanim zdążyłam zapytać o szczegóły, rozłączył się. Poczułam ukłucie niepokoju. Przez głowę przemknęły mi wszystkie nasze ostatnie kłótnie – o pieniądze, o to, że nie ma go w domu, o zmęczenie. Ale przecież każda rodzina tak ma, prawda?
Wieczorem Marek wszedł do domu powoli, jakby ważył każdy krok. Tomek rzucił mu się na szyję, starsza córka Ola tylko spojrzała znad książki. Ja czekałam w kuchni. Przyszedł do mnie i usiadł naprzeciwko.
– Aniu… – zaczął i zamilkł. – Muszę ci coś powiedzieć.
Wiedziałam już. Zanim wypowiedział te słowa, poczułam zimno w żołądku.
– Poznałem kogoś – powiedział cicho. – Zakochałem się. Wyprowadzam się.
Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Siedziałam jak sparaliżowana, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego?”.
Następne dni były jak koszmar na jawie. Marek pakował rzeczy w milczeniu, dzieci płakały, Ola zamknęła się w pokoju i nie chciała ze mną rozmawiać. Tomek pytał: „Mamo, kiedy tata wróci?”. Nie umiałam odpowiedzieć.
Wszyscy sąsiedzi wiedzieli już po tygodniu. Pani Zosia z naprzeciwka patrzyła na mnie ze współczuciem, a ja miałam ochotę krzyczeć: „Nie patrzcie na mnie tak! To nie moja wina!”. Ale czy na pewno nie była? Może powinnam była bardziej dbać o Marka? Może za dużo wymagałam?
Najgorsze przyszło później – kiedy dowiedziałam się, kim jest ta kobieta. Marta. Pracowała z Markiem w biurze. Młodsza ode mnie o dziesięć lat, zawsze uśmiechnięta, pewna siebie. Widziałam ją raz na firmowej wigilii – wtedy nawet nie zwróciłam na nią uwagi.
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana.
– Mamo, dzieci mówią, że tata ma nową panią i już nas nie kocha!
Przytuliłam ją mocno, choć sama byłam bliska płaczu.
– To nieprawda, kochanie. Tata zawsze będzie was kochał.
Ale czy ja sama w to wierzyłam?
Marek pojawiał się coraz rzadziej. Kiedy przychodził po dzieci, był spięty, unikał mojego wzroku. Raz przyszedł z Martą – wtedy Tomek schował się za moimi plecami i nie chciał wyjść z domu.
Wieczorami siedziałam sama w kuchni i analizowałam wszystko od początku: nasze pierwsze spotkanie na studiach w Krakowie, ślub w małym kościele pod Nowym Sączem, narodziny Oli i Tomka… Kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Czy mogłam coś zrobić inaczej?
Pewnej nocy zadzwoniła do mnie Marta.
– Aniu… wiem, że to trudne… ale Marek jest szczęśliwy ze mną…
Nie pozwoliłam jej dokończyć.
– Odebrałaś mi rodzinę! – krzyknęłam przez łzy i rzuciłam słuchawką o stół.
Przez kilka miesięcy żyliśmy jakby obok siebie – ja z dziećmi w naszym domu pod Krakowem, Marek z Martą w nowym mieszkaniu na osiedlu. Każdy dzień był walką: o spokój dzieci, o własną godność, o przetrwanie.
Najtrudniejsze były święta Bożego Narodzenia. Ola odmówiła pójścia do ojca.
– Nie chcę widzieć tej pani! – krzyczała przez łzy.
Tomek pytał: „Mamo, czy tata wróci do nas na zawsze?”.
Nie umiałam odpowiedzieć.
Z czasem nauczyłam się żyć bez Marka. Zaczęłam pracować więcej – wróciłam do szkoły jako nauczycielka matematyki. Dzieci powoli przyzwyczajały się do nowej sytuacji, choć rany goiły się bardzo wolno.
Czasem spotykam Martę na zakupach w Biedronce albo na spacerze z psem. Uśmiecha się do mnie sztucznie i udaje, że wszystko jest w porządku. A ja? Czasem mam ochotę podejść i zapytać: „Czy naprawdę było warto niszczyć czyjeś życie dla własnego szczęścia?” Ale milczę.
Dziś minął już rok od tamtego dnia. Siedzę w tej samej kuchni co wtedy i patrzę przez okno na bawiącego się Tomka. Ola dorosła szybciej niż powinna – jest zamknięta w sobie, ale widzę w jej oczach siłę.
Czasami zastanawiam się: czy można wybaczyć zdradę? Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? Czy to ja zawiniłam? A może to po prostu życie?
Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania? Może ktoś przeżył coś podobnego i wie, jak posklejać rozbite serce? Bo ja wciąż szukam odpowiedzi…