„Zostawiam cię, ale dzieci też” – Historia ojca, który został sam

– Nie rozumiesz? Ja już nie mogę! – krzyknęła Marta, trzymając w dłoni klucze do samochodu. Stałem w progu kuchni, z synem Antkiem przy nodze i córką Zosią płaczącą w łóżeczku. Była środa, zwykły dzień, a jednak wszystko się zmieniło.

– Marta, proszę cię… – zacząłem, ale ona już była w przedpokoju. – Nie zostawiaj nas. Przecież to tylko kłótnia…

Odwróciła się gwałtownie. W jej oczach widziałem zmęczenie i coś jeszcze – pustkę.

– To nie jest tylko kłótnia, Paweł. Od miesięcy się mijamy. Ty wracasz późno z pracy, ja siedzę z dziećmi i czuję się jak służąca. Nie mam już siły. Chcę odejść.

Przez chwilę miałem nadzieję, że chodzi tylko o nas. Że może zamieszka u matki, a dzieci zostaną ze mną na kilka dni. Ale wtedy padły słowa, które do dziś dźwięczą mi w głowie:

– Zostawiam cię, ale dzieci też. Nie chcę być matką. Nie potrafię.

Zamarłem. Antek ścisnął moją dłoń mocniej. Zosia płakała coraz głośniej. Marta patrzyła na mnie wyzywająco, jakby czekała na moją reakcję.

– Jak możesz? To twoje dzieci! – wykrztusiłem.

– Wiem. Ale nie dam rady. Przepraszam.

Wyszła. Trzasnęły drzwi. Zostałem sam z dwójką dzieci i tysiącem pytań w głowie.

Nie wiem, ile czasu stałem w miejscu. Antek ciągnął mnie za rękaw:

– Tata, gdzie mama?

Nie potrafiłem odpowiedzieć. Usiadłem na podłodze i przytuliłem oboje. Czułem się jak rozbitek na tratwie pośrodku sztormu.

Następne dni były jak zły sen. Musiałem nauczyć się wszystkiego od nowa: przewijania Zosi, gotowania kaszki, usypiania dzieci bez pomocy Marty. Próbowałem dzwonić do niej – nie odbierała. Jej matka powiedziała tylko:

– Daj jej czas. Może wróci.

Ale czas mijał, a Marta nie wracała.

W pracy szef patrzył na mnie z politowaniem:

– Paweł, musisz się ogarnąć. Klienci czekają.

Nie miałem siły tłumaczyć mu, że nie spałem od trzech nocy, bo Zosia miała kolki, a Antek budził się z płaczem i pytał o mamę.

Wieczorami siadałem przy kuchennym stole i patrzyłem na zdjęcia z naszego ślubu. Przypominałem sobie Martę sprzed lat – uśmiechniętą, pełną życia dziewczynę z Gdańska. Co się stało? Kiedy przestaliśmy być rodziną?

Pewnego dnia Antek przyniósł mi rysunek: on, ja i Zosia trzymamy się za ręce. Nad nami wielkie słońce.

– A gdzie mama? – zapytałem cicho.

Wzruszył ramionami:

– Mama jest smutna i poszła do pracy.

Serce mi pękło.

Zacząłem szukać pomocy. Poszedłem do psychologa rodzinnego w poradni na Pradze.

– Panie Pawle, żona może przechodzić depresję poporodową albo kryzys egzystencjalny – powiedziała pani psycholog. – Ale teraz najważniejsze są dzieci i pan.

Próbowałem rozmawiać z Martą przez jej siostrę. Dowiedziałem się tylko tyle, że wynajęła pokój w Warszawie i pracuje w kawiarni.

– Nie chce mieć kontaktu – usłyszałem.

Wszyscy wokół mieli swoje zdanie:

– Jak mogła tak po prostu odejść? – pytała moja matka.
– Może ją zdradzałeś? – sugerowała sąsiadka z parteru.
– Daj jej czas – powtarzał teść.

A ja po prostu próbowałem przeżyć kolejny dzień bez łez przy dzieciach.

Najgorsze były wieczory. Gdy dom cichł, a ja zostawałem sam ze swoimi myślami. Czy byłem złym mężem? Czy mogłem coś zrobić inaczej? Przypominałem sobie nasze kłótnie o pieniądze, o obowiązki domowe, o to, że Marta chciała wrócić do pracy szybciej po urodzeniu Zosi, a ja nalegałem, żeby została jeszcze rok w domu.

Może to był błąd?

Po dwóch miesiącach Marta napisała maila:

„Paweł,
Nie wrócę. Przepraszam za wszystko. Wiem, że cię ranię, ale nie chcę żyć w kłamstwie. Nie kocham cię już i nie potrafię być matką taką, jaką powinnam być. Proszę, nie szukaj mnie.”

Czytałem te słowa dziesiątki razy. Każde bolało bardziej niż poprzednie.

Musiałem podjąć decyzję: walczyć o nią czy pogodzić się z jej odejściem?

Zacząłem układać życie od nowa. Zapisałem Antka do przedszkola, poprosiłem sąsiadkę o pomoc przy Zosi kilka godzin dziennie. W pracy poprosiłem o elastyczny grafik.

Ludzie patrzyli na mnie jak na dziwaka: samotny ojciec z dwójką małych dzieci to w Polsce rzadkość.

Czasem widziałem Martę na ulicy – szła szybko, z opuszczoną głową. Nigdy się nie zatrzymała.

Minął rok. Dzieci rosną, śmieją się coraz częściej. Ja nauczyłem się gotować rosół i piec ciasto drożdżowe na niedzielę. Czasem wieczorem siadam na balkonie i myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło.

Czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy Marta kiedyś wróci? A może są rzeczy, których nigdy nie zrozumiem?

Patrzę na Antka i Zosię i wiem jedno: muszę być dla nich wszystkim – ojcem i matką jednocześnie.

Czy można nauczyć się żyć po takim rozstaniu? Czy wybaczenie jest możliwe? A może czasem trzeba po prostu zaakceptować ból i iść dalej?