Wyrzucona z domu za ciążę: Dziesięć lat później, gdy przeszłość wraca

„Natalia, natychmiast się pakuj i wynoś! Takiego wstydu do naszego domu nie przyniesiesz!” – krzyczała mama, kiedy z trzęsącym się głosem wyznałam, że jestem w ciąży. Tata stał przy kuchennym oknie, zaciśnięte pięści wbijały mu się w uda, a wzrok miał wbity w podłogę. Miałam osiemnaście lat i czułam, jak mój świat rozpada się na kawałki. Wszystko, co znałam – bezpieczeństwo rodzinnego domu w małej wsi pod Olsztynem, zapach niedzielnego rosołu, śmiech taty podczas rodzinnych kolacji – zniknęło w jednej chwili.

„Mamo, proszę… przecież to wasz wnuk…” wyszeptałam, ale ona tylko machnęła ręką. „Nie chcę cię tu widzieć! Wiesz, co powie sąsiadka Nowakowa? Co powie ksiądz proboszcz?” Tata milczał. To jego milczenie bolało bardziej niż wszystkie słowa.

Zebrałam kilka rzeczy do starej torby sportowej i wyszłam. Był listopad, padał deszcz. Każdy krok po rozmokłej drodze oddalał mnie od dzieciństwa i pchał w nieznane. Nie miałam dokąd pójść. Michał, ojciec mojego dziecka, był jeszcze dzieciakiem – kiedy powiedziałam mu o ciąży, najpierw się zaśmiał, potem przestał odbierać telefony. Zostałam sama.

Pierwsze miesiące były piekłem. Nocowałam u przyjaciółki Oli na blokowisku w Olsztynie. Jej rodzice tolerowali mnie tylko dlatego, że Ola ich o to błagała. Każdego ranka budziłam się z poczuciem wstydu i strachu. W szkole nikt już do mnie nie mówił, nauczyciele udawali, że mnie nie widzą. Wszyscy wiedzieli – Natalia to ta, która się stoczyła.

Kiedy urodziła się moja córeczka Zosia, poczułam, że choćby dla niej muszę żyć. Była piękna i zdrowa, a jej pierwszy uśmiech sprawił, że na chwilę zapomniałam o całym bólu. Ale życie samotnej matki nie jest bajką. Każda złotówka była na wagę złota. Pracowałam jako kasjerka w Biedronce, potem sprzątałam biura wieczorami. Często musiałam wybierać: pieluchy czy jedzenie?

Wieczorami, kiedy Zosia spała, a ja siedziałam przy oknie z kubkiem herbaty (na wino nie było mnie stać), myślałam: dlaczego? Dlaczego rodzice tak łatwo mnie odrzucili? Dlaczego w Polsce samotna matka to wstyd? Dlaczego ludzie bardziej przejmują się opinią sąsiadów niż losem własnego dziecka?

Lata mijały. Zosia rosła i ja razem z nią. Nauczyłam się być silna. Nauczyłam się wybaczać Michałowi i sobie samej. Ale rodzicom – nie do końca. Czasem wysyłali mi krótkiego SMS-a na święta: „Wszystkiego najlepszego.” Nigdy jednak nie przyjechali zobaczyć wnuczki.

Aż pewnego dnia – dokładnie dziesięć lat po tamtym wieczorze – zadzwonił telefon. Nieznany numer. „Natalia? Tu mama…” Jej głos był cichy i drżący. „Tata jest chory… ma raka… potrzebujemy twojej pomocy.”

Zamarłam. W głowie wirowały mi wspomnienia tamtej nocy, deszczu i torby w ręku. Chciałam krzyknąć: „A gdzie byliście wy, kiedy ja potrzebowałam pomocy?” Ale milczałam.

„Proszę cię… wiem, że cię skrzywdziliśmy… ale tata chce cię zobaczyć…”

Zosia siedziała przy stole i rysowała kredkami. Spojrzała na mnie wielkimi oczami: „Mamo? Kto dzwonił?”

„Babcia… dziadek jest chory,” powiedziałam cicho.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. W głowie brzmiały mi słowa mamy i pytania Zosi: „Dlaczego nie mam dziadków jak inne dzieci?” Ile razy ją okłamałam? Ile razy mówiłam jej, że są daleko albo nie mają czasu?

Następnego dnia rano pojechałyśmy autobusem do mojej rodzinnej wsi. Serce waliło mi jak młotem przez całą drogę. Co im powiem? Jak spojrzę ojcu w oczy?

Dom wyglądał tak samo jak przed laty – tylko ogród zarósł chwastami, a okna były brudne. Mama otworzyła drzwi i przytuliła mnie tak mocno, że popłakałyśmy się obie.

Tata leżał w łóżku, blady i słaby. Kiedy mnie zobaczył, rozpłakał się: „Natalka… przepraszam… byłem głupi…”

Siedziałyśmy przy jego łóżku godzinami. Rozmawialiśmy o wszystkim – o Zosi, o moim życiu w mieście, o tym, ile nas kosztowało te dziesięć lat ciszy.

Mama później powiedziała mi w kuchni: „Wiesz… baliśmy się ludzi… baliśmy się wstydu… Ale najbardziej baliśmy się tego, że stracimy cię na zawsze.”

Czy im wybaczyłam? Nie wiem. Może trochę. Może nigdy do końca.

Kiedy wracałyśmy z Zosią do Olsztyna, trzymała mnie za rękę i zapytała: „Mamo, czy teraz wszystko będzie dobrze?”

Spojrzałam jej w oczy i odpowiedziałam: „Nie wiem, Zosiu… Ale przynajmniej spróbowałyśmy.”

A teraz pytam was: Czy naprawdę można wybaczyć tym, którzy najbardziej nas skrzywdzili? A może są rany zbyt głębokie, by kiedykolwiek się zagoiły?