Sekretarka z niespodzianką: Życie Ewy pomiędzy upokorzeniem a nadzieją

— Ewo, przypomnij, gdzie stoi mój kawa? — głos Marka Andrzeja, mojego szefa, przeszył ciszę biura jak nóż. Znowu. Wszyscy zamarli, nawet drukarka przestała brzęczeć. Poczułam, jak krew napływa mi do policzków, ale nie dałam się sprowokować. — Na górnej półce, jak zawsze — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. Marek prychnął, zatrzasnął drzwi szafki z taką siłą, że aż podskoczyłam na krześle. — Dobrze, że chociaż pamięć masz, do czegoś się nadajesz — rzucił przez zęby i wyszedł, zostawiając za sobą ciężką ciszę.

Tak wyglądał każdy mój dzień od trzech lat. Biuro na Mokotowie, szare ściany, zapach starej kawy i wieczne pretensje szefa. Marek Andrzej był typem człowieka, który lubił pokazywać swoją władzę. Czasem myślałam, że czerpie z tego przyjemność. Każdego ranka, zanim przekroczyłam próg, powtarzałam sobie: „Wytrzymaj jeszcze trochę, Ewa. Dla mamy. Dla spłaty kredytu. Dla siebie?”

Ale tego dnia coś się zmieniło. Może to przez to, że w nocy znowu nie spałam, bo mama kaszlała całą noc, a ja martwiłam się, czy starczy nam na leki. Może przez to, że rano zobaczyłam w lustrze nową zmarszczkę i pomyślałam, że życie przecieka mi przez palce. A może przez to, że kiedy Marek zamknął za sobą drzwi, usłyszałam, jak koleżanka z księgowości szepcze do drugiej: — Ona to chyba lubi, jak ją tak traktuje.

Zacisnęłam pięści pod biurkiem. Nie, nie lubię. Ale co mam zrobić? Praca to praca. W domu czeka mama, a ja jestem jedyną osobą, która może ją utrzymać. Ojciec odszedł, kiedy miałam siedem lat. Zostawił nas z długami i obietnicą, że „jeszcze się odezwie”. Nigdy się nie odezwał.

Tego dnia, po południu, Marek znowu mnie wezwał. — Ewo, czemu te faktury jeszcze nie są podpisane? — wrzasnął, rzucając papiery na moje biurko. — Przecież mówiłam, że czekam na podpis pani Kowalskiej z działu prawnego — odpowiedziałam, starając się nie patrzeć mu w oczy. — Zawsze masz wymówki! — krzyknął. — Może powinnaś poszukać sobie innej pracy, skoro sobie nie radzisz!

Wtedy coś we mnie pękło. — Może to pan powinien nauczyć się szacunku do ludzi — powiedziałam cicho, ale stanowczo. Biuro zamarło. Marek patrzył na mnie przez chwilę, jakby nie wierzył, że to ja się odezwałam. — Co powiedziałaś? — syknął. — Nic, przepraszam — wydukałam, ale już wiedziałam, że przekroczyłam granicę.

Po pracy wróciłam do domu. Mama leżała na kanapie, blada, z gazetą na kolanach. — Jak było w pracy, Ewuniu? — zapytała słabym głosem. — Jak zwykle — odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Ale nie potrafiłam. Usiadłam obok niej i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Mamo, ja już nie daję rady — wyszeptałam. Mama pogłaskała mnie po włosach. — Wiem, kochanie. Ale jesteś silna. Zawsze byłaś.

Następnego dnia w biurze atmosfera była jeszcze gęstsza niż zwykle. Marek nie odzywał się do mnie przez cały dzień, ale czułam na sobie jego spojrzenie. Kiedy wychodziłam do łazienki, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon: — Musimy się jej pozbyć, rozumiesz? Tak, tej sekretarki. Zrobiła się zbyt pewna siebie.

Serce mi zamarło. Wiedziałam, że muszę działać. Wieczorem, kiedy wszyscy już wyszli, weszłam do gabinetu Marka. Na jego biurku leżały dokumenty, które miałam przygotować do podpisu. Ale coś jeszcze przykuło moją uwagę — koperta z napisem „Prywatne”. Nie powinnam była jej otwierać, ale ciekawość zwyciężyła. W środku znalazłam zdjęcia — Marek z jakąś kobietą, całują się na tle hotelu w Zakopanem. Kobieta wyglądała znajomo… To była pani Kowalska z działu prawnego.

Nagle usłyszałam kroki na korytarzu. Szybko schowałam kopertę na miejsce i wybiegłam z gabinetu. Całą noc nie mogłam spać. Wiedziałam, że mam w rękach coś, co może zmienić wszystko. Ale czy powinnam tego użyć? Czy to nie byłoby nieuczciwe?

Następnego dnia Marek wezwał mnie do siebie. — Ewo, podjęliśmy decyzję. Z końcem miesiąca kończysz u nas pracę. — Spojrzał na mnie z satysfakcją. — Oczywiście dostaniesz referencje, jeśli nie będziesz robić problemów.

Poczułam, jak świat mi się wali. Bez pracy nie będę miała za co żyć, nie mówiąc już o mamie i jej lekach. Ale wtedy przypomniałam sobie o kopercie. — Panie Marku — powiedziałam spokojnie — mam nadzieję, że pani Kowalska nie będzie miała nic przeciwko, jeśli pokażę jej te zdjęcia z Zakopanego? Może wtedy wyjaśni się, dlaczego faktury tak długo czekały na podpis.

Marek pobladł. — O czym ty mówisz? — zapytał drżącym głosem. — O tym, że czasem warto być uczciwym wobec ludzi, którzy dla pana pracują — odpowiedziałam i wyszłam z gabinetu, zostawiając go samego z własnym strachem.

Wróciłam do domu i po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Może stracę tę pracę, ale przynajmniej odzyskałam godność. Mama spojrzała na mnie z dumą. — Wiedziałam, że dasz radę, Ewuniu — powiedziała cicho.

Kilka dni później dostałam telefon z innego biura. — Pani Ewo, słyszeliśmy o pani profesjonalizmie. Czy byłaby pani zainteresowana pracą u nas?

Patrząc dziś na tamte wydarzenia, zastanawiam się: ile jeszcze kobiet codziennie znosi upokorzenia w pracy, bo boją się stracić wszystko? Czy naprawdę musimy wybierać między godnością a bezpieczeństwem? Może czas wreszcie powiedzieć „dość”?