Samohrani ojciec na krawędzi: Noc, która wszystko zmieniła
– Tato, nie zostawiaj mnie z nimi! – krzyknął Ivan, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałem w przedpokoju z kluczami w dłoni, próbując nie pokazać, jak bardzo drży mi głos.
– Ivan, muszę iść do pracy. Nie mam wyboru. Jesteś najstarszy, dasz radę – odpowiedziałem, choć sam nie byłem tego pewien. W głowie miałem tysiąc myśli: czy Zosia znowu będzie płakać przez sen? Czy Bartek nie rozbije czegoś w kuchni? Czy mała Lena nie wyjdzie na klatkę schodową?
Od śmierci Magdy wszystko było na mojej głowie. Praca na nocnej zmianie w magazynie, cztery dzieciaki i wieczne poczucie winy, że nigdy nie robię wystarczająco dużo. Tamtej nocy musiałem wyjść – szef już groził mi zwolnieniem za kolejne spóźnienie. Zostawiłem Ivana z rodzeństwem i wyszedłem w ciemność.
Nie spałem tej nocy. W głowie słyszałem tylko głos Magdy: „Darek, dzieci są najważniejsze”. Ale jak być wszędzie naraz? Jak być dobrym ojcem, kiedy świat wali się na głowę?
O trzeciej nad ranem zadzwonił telefon. Numer nieznany. Odebrałem z bijącym sercem.
– Pan Dariusz Kovačević? Tu aspirant Nowak z komisariatu na Pradze. Proszę natychmiast przyjechać. Pański syn…
Nie pamiętam drogi na komisariat. Pamiętam tylko światła latarni odbijające się w mokrych chodnikach i własne serce tłukące się w piersi. W poczekalni zobaczyłem Ivana – skulonego, bladego, z rozbitym łukiem brwiowym. Obok niego siedziała zapłakana Zosia, a Bartek i Lena spali na plastikowych krzesłach.
– Co się stało? – zapytałem, ledwo łapiąc oddech.
Policjant spojrzał na mnie surowo:
– Sąsiedzi wezwali patrol. Dzieci były same w domu, doszło do awantury. Najstarszy syn próbował rozdzielić rodzeństwo podczas kłótni, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli. Dziewczynka upadła i rozbiła głowę o stół.
Zamarłem. Zosia miała plaster na czole, ale jej oczy mówiły wszystko: strach, żal i coś jeszcze – zawód.
– To moja wina… – wyszeptałem.
– Proszę usiąść – powiedział policjant. – Sprawa trafi do sądu rodzinnego.
Wróciliśmy do domu nad ranem. Ivan nie odezwał się ani słowem. Zosia płakała cicho pod kołdrą. Bartek udawał twardziela, ale widziałem, jak drżą mu ręce. Lena tuliła się do mnie tak mocno, jakby bała się, że znowu zniknę.
Następnego dnia przyszła kuratorka sądowa – pani Ewa. Przeglądała papiery, zadawała pytania:
– Jak pan sobie radzi? Kto pomaga panu przy dzieciach? Czy korzysta pan z pomocy społecznej?
Czułem się jak oskarżony. Każde jej spojrzenie wbijało mi się pod skórę.
– Robię, co mogę – odpowiedziałem cicho.
Ivan siedział w kącie i patrzył przez okno. Po południu wybuchł:
– To wszystko przez ciebie! Gdybyś był w domu… Gdyby mama żyła…
Zamarłem. Wiedziałem, że ma rację i jednocześnie wiedziałem, że nie mam wyboru.
Wieczorem zadzwoniła moja matka:
– Darek, musisz coś zrobić. Nie możesz tak dalej żyć! Może oddaj dzieci do rodziny zastępczej? Przynajmniej na jakiś czas…
Poczułem się zdradzony. Oddać własne dzieci? Po wszystkim, co przeszliśmy?
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na bombie zegarowej. Ivan zamknął się w sobie, przestał chodzić do szkoły. Zosia bała się zostawać sama w pokoju. Bartek zaczął kraść drobne z portfela – tłumaczył, że chciał kupić coś dla Leny na urodziny, bo „tata i tak zapomni”.
W pracy szef wezwał mnie na dywanik:
– Darek, rozumiem twoją sytuację, ale firma to nie opieka społeczna. Albo bierzesz więcej zmian, albo…
Nie miałem siły protestować.
Pewnej nocy usłyszałem szloch z pokoju dzieci. Poszedłem tam i zobaczyłem Ivana siedzącego przy łóżku Zosi.
– Przepraszam cię, siostra – szeptał. – Nie chciałem krzyczeć… Bałem się.
Usiadłem obok nich i po raz pierwszy od śmierci Magdy rozpłakałem się przy dzieciach.
– Przepraszam was wszystkich – powiedziałem drżącym głosem. – Nie jestem idealny. Ale kocham was najbardziej na świecie.
Zosia wtuliła się we mnie mocno.
– Tato… nie zostawiaj nas już nigdy samych.
To była noc przełomu. Następnego dnia poprosiłem o pomoc sąsiadkę, panią Halinę. Zgodziła się doglądać dzieci podczas moich nocnych zmian. Zgłosiłem się też do psychologa rodzinnego i poprosiłem szkołę o wsparcie dla Ivana.
Sprawa w sądzie była bolesna – musiałem tłumaczyć się z każdego dnia naszego życia. Ale sędzia zobaczyła nasze starania i pozwoliła dzieciom zostać ze mną pod warunkiem regularnych wizyt kuratora i terapii rodzinnej.
Dziś minął rok od tamtej nocy. Ivan powoli wraca do siebie – znów gra w piłkę z Bartkiem na podwórku. Zosia śmieje się częściej, a Lena nauczyła się pisać swoje imię.
Czasem jednak budzę się w środku nocy zlany potem i pytam siebie: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy jestem dobrym ojcem?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy samotny rodzic może być wystarczająco dobry dla swoich dzieci?