Pod jednym dachem z tyranem: Moja walka o godność i wolność

— Znowu nie zamknęłaś drzwi do spiżarni! — głos teścia przebił się przez ciszę poranka jak ostrze. Stałam w kuchni z kubkiem zimnej już kawy, próbując zebrać myśli przed kolejnym dniem. — Ile razy mam powtarzać, że tu nie jesteś u siebie?!

Spojrzałam na Andrzeja, mojego męża, który udawał, że nie słyszy. Siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu, jakby szukał tam ratunku. W tej chwili poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Przeprowadzka do domu teścia była decyzją wymuszoną przez życie. Andrzej stracił pracę w Poznaniu, ja pracowałam dorywczo jako nauczycielka angielskiego. Nasze oszczędności topniały szybciej niż śnieg w marcu. Kiedy teść zaproponował nam pokój w swoim domu w małym miasteczku pod Poznaniem, wydawało się to rozsądnym wyjściem. „Tylko na chwilę, dopóki nie staniemy na nogi” — powtarzał Andrzej. Minęło pół roku.

Od pierwszego dnia czułam się tam obca. Teść, pan Henryk, był człowiekiem twardym i nieprzystępnym. Wszędzie widział zagrożenie dla swojego porządku: źle ustawione buty w przedpokoju, okruszki na stole, zbyt głośno zamknięte drzwi. Każdy nasz ruch był oceniany i komentowany. — Tu się robi tak, jak ja mówię — powtarzał z uporem.

Początkowo próbowałam się dostosować. Wstawałam wcześnie, sprzątałam kuchnię, gotowałam obiady według jego upodobań. Ale cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze było źle. — Zupa za słona. Pranie źle rozwieszone. Nawet kwiaty podlewasz nie wtedy, kiedy trzeba — wyliczał z satysfakcją.

Andrzej coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem szukania pracy albo spotkań z kolegami. Zostawałam sama z Henrykiem i jego wiecznym niezadowoleniem. Czułam się jak służąca we własnym życiu.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę teścia z sąsiadem przez otwarte okno:
— Mówiłem mu, żeby sobie lepszą żonę znalazł. Ta tylko patrzy, żeby się obijać.
Zamarłam. Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam aż tak bezwartościowa?

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w swoim pokoju, zamykałam się na klucz, udając, że uczę się do pracy. Ale nawet wtedy Henryk potrafił wejść bez pukania:
— Co ty tam robisz? Pewnie znowu siedzisz na tych swoich głupich portalach!

Andrzej widział, co się dzieje, ale był bezradny. — To tylko na chwilę — powtarzał jak mantrę. — Tata zawsze taki był.
— Ale ja nie muszę tego znosić! — wybuchłam pewnego dnia. — To nie jest normalne!
— Nie mamy gdzie iść — odpowiedział cicho.

Zaczęłam szukać pracy gdziekolwiek: w sklepie spożywczym, w bibliotece miejskiej, nawet jako opiekunka do dzieci. Każda rozmowa kwalifikacyjna kończyła się fiaskiem — „nie ma etatów”, „nie pasuje pani do zespołu”. Czułam się coraz bardziej uwięziona.

Pewnej nocy obudził mnie hałas w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam Henryka pijącego wódkę przy stole.
— Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie? — zapytał nagle.
— Nie — odpowiedziałam cicho.
— To dlaczego patrzysz na mnie z góry? — Jego głos był pełen żalu i gniewu.
— Nie patrzę… Po prostu chcę normalnie żyć.
— W moim domu żyje się tak, jak ja chcę!

Wróciłam do pokoju trzęsąc się ze strachu i bezsilności. Przez całą noc nie zmrużyłam oka.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Andrzejem jeszcze raz.
— Jeśli nic się nie zmieni, odejdę — powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie z przerażeniem.
— Ale dokąd pójdziesz?
— Choćby do schroniska dla kobiet. Nie dam rady tu dłużej.

To był moment przełomowy. Andrzej zaczął szukać pracy poza miasteczkiem. Po kilku tygodniach dostał propozycję zatrudnienia w Poznaniu jako magazynier. Wynajęliśmy maleńkie mieszkanie na obrzeżach miasta. Nie było łatwo — ciasno, skromnie, ale po raz pierwszy od miesięcy mogłam oddychać pełną piersią.

Czasem wracam myślami do tamtego domu i zastanawiam się, ile kobiet tkwi w podobnej pułapce: między lojalnością wobec rodziny a walką o własną godność. Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla świętego spokoju? Czy odwaga to tylko luksus dla tych, którzy mają dokąd pójść?

Może ktoś z was zna podobne historie? Jak znaleźć siłę, by powiedzieć „dość”?