Oczy utraconego siostrzeństwa: Jak straciłam i odzyskałam moją przyjaciółkę w cieniu przemocy domowej
– Nie dzwoń więcej, Aga. Proszę cię. – Jej głos był cichy, jakby bała się, że ktoś podsłuchuje przez ścianę. Siedziałam na przystanku przy Rondzie Wiatraczna, w dłoniach ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Był listopad, deszcz lał się z nieba, a ja czułam, jakby ktoś wylał mi kubeł lodowatej wody prosto na serce.
To był ostatni raz, kiedy słyszałam głos Magdy przez prawie siedem lat.
Poznałyśmy się w liceum na Grochowie. Dwie dziewczyny z blokowisk, śmiejące się z tych samych żartów, dzielące się kanapkami i marzeniami o lepszym życiu. Magda była moją siostrą z wyboru – tak o sobie mówiłyśmy. Po maturze nasze drogi trochę się rozeszły: ja poszłam na polonistykę na UW, ona zaczęła pracować w sklepie spożywczym na bazarze Szembeka. Ale zawsze miałyśmy dla siebie czas – aż do dnia, kiedy poznała Pawła.
Początkowo wydawał się zwyczajny: trochę szorstki, ale dowcipny. Magda była szczęśliwa, przynajmniej tak mówiła. Potem zaczęły się drobne sygnały: siniak na ramieniu („potknęłam się o krzesło”), płaczliwe telefony późno w nocy („nie mogę spać”), coraz rzadsze spotkania. Kiedy zapytałam wprost, czy Paweł ją bije, obraziła się i przez tydzień nie odbierała telefonu.
Pewnego dnia przyszłam do niej bez zapowiedzi. Drzwi otworzył Paweł – spojrzał na mnie z pogardą i powiedział:
– Magda nie ma ochoty cię widzieć.
Za jego plecami zobaczyłam ją – skuloną na kanapie, z podkrążonymi oczami. Chciałam ją wyciągnąć stamtąd siłą, ale ona tylko pokręciła głową i wyszeptała:
– Idź już.
Od tamtej pory próbowałam wszystkiego: dzwoniłam, pisałam, prosiłam jej matkę o pomoc (ta tylko wzruszyła ramionami: „To jej życie”). W końcu Magda sama mnie odcięła. Przez lata miałam sny, w których wracała do mnie cała i zdrowa. Budziłam się z płaczem i poczuciem winy – czy mogłam zrobić więcej?
W tym czasie moje życie toczyło się dalej: praca w bibliotece na Ochocie, nieudany związek z Michałem, samotne wieczory z książką i herbatą. Ale zawsze gdzieś w tle była Magda – jej nieobecność bolała jak wyrwany ząb.
Siedem lat później zobaczyłam ją przypadkiem w autobusie linii 521. Stała przy drzwiach, trzymając za rękę małą dziewczynkę. Była chuda, blada, ale w oczach miała coś nowego – determinację? Strach? Zanim zdążyłam podejść, wysiadła na następnym przystanku.
Nie spałam całą noc. Rano pojechałam pod jej dawny adres – mieszkanie było puste. Zaczęłam szukać po znajomych, pytać na bazarze. W końcu jedna ze sprzedawczyń powiedziała:
– Magda? Mieszka teraz u matki na Pradze. Sama z dzieckiem.
Pojechałam tam od razu. Drzwi otworzyła jej matka – spojrzała na mnie nieufnie.
– Czego chcesz?
– Chcę zobaczyć Magdę.
– Ona nie chce nikogo widzieć.
Ale nie dałam się spławić. Czekałam pod blokiem dwie godziny, aż w końcu zobaczyłam ją wychodzącą z córką na plac zabaw.
Podbiegłam do niej – zatrzymała się jak sparaliżowana.
– Magda…
Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. Widziałam w nich wszystko: ból, żal, zmęczenie… ale też cień dawnej Magdy.
– Aga…
Zaczęła płakać. Przytuliłyśmy się mocno – pierwszy raz od tylu lat.
Usiadłyśmy na ławce. Jej córka bawiła się w piaskownicy.
– Odeszłam od niego dwa miesiące temu – powiedziała cicho. – Bił mnie coraz częściej. Małą też zaczął straszyć…
Zacisnęłam pięści ze złości.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Dlaczego mnie odcięłaś?
Magda spuściła głowę.
– Bałam się. Wstydziłam się. Myślałam, że to moja wina…
Rozmawiałyśmy długo – o wszystkim i o niczym. O tym, jak trudno jest odejść od oprawcy; jak bardzo brakuje wsparcia; jak rodzina potrafi być obojętna albo wręcz przeszkadzać („Po co rozgrzebywać? Każdy ma swoje problemy”).
Zaczęłyśmy spotykać się regularnie. Pomogłam Magdzie znaleźć pracę w bibliotece jako pomoc administracyjna. Jej córka szybko zaprzyjaźniła się z moją siostrzenicą. Powoli wracał jej uśmiech – choć blizny zostały.
Czasem wracam myślami do tamtych lat milczenia i bólu. Zastanawiam się: czy mogłam zrobić więcej? Czy powinnam była zgłosić sprawę na policję mimo jej sprzeciwu? Czy można uratować kogoś, kto nie chce być uratowany?
Dziś wiem jedno: czasem jedyne, co możemy zrobić dla drugiego człowieka, to być obok – nawet jeśli on sam jeszcze nie jest gotów poprosić o pomoc.
Czy Wy też mieliście kiedyś poczucie bezradności wobec cierpienia bliskiej osoby? Gdzie kończy się nasza odpowiedzialność za drugiego człowieka?