Nie jestem opiekunką – historia Krystyny

— Ja nie jestem opiekunką! — wykrzyknęłam, czując jak ścierka wypada mi z rąk i ląduje na podłodze. Krzysztof spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie spodziewał się takiej reakcji. Przez chwilę w kuchni panowała cisza, którą przerywał tylko cichy stukot deszczu o parapet. — Krysia, mam dla ciebie nie najlepsze wieści — powiedział w końcu, odkładając łyżkę na talerz i spuszczając wzrok. — Z mamą jest naprawdę źle. Ma już osiemdziesiąt lat. Nie radzi sobie sama. Potrzebuje stałej opieki.

Bałam się tego. Od miesięcy widziałam, jak mama gaśnie, jak coraz trudniej jej wstać z łóżka, jak zapomina o rzeczach, które kiedyś były dla niej oczywiste. Ale wciąż miałam nadzieję, że to tylko chwilowe pogorszenie, że jeszcze wróci do siebie. — Rozmawiałeś z Ewą? — zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu. Krzysztof westchnął ciężko. — Ewa mówi, że nie może. Praca, dzieci, wiesz… Ona mieszka w Warszawie, nie da rady przyjeżdżać co tydzień. — A ty? — spojrzałam mu prosto w oczy. — Ja… Krysia, przecież wiesz, że mam firmę. Nie mogę zostawić wszystkiego i zamieszkać z mamą.

Poczułam, jak narasta we mnie złość. Zawsze tak było. Zawsze to ja byłam tą odpowiedzialną, tą „najbliżej”, tą „która ma czas”. Jakby moje życie było mniej ważne niż ich kariery i rodziny. Jakby moje marzenia mogły poczekać jeszcze kilka lat.

Mama leżała w swoim pokoju, cicha i bezradna. Kiedy weszłam do niej z herbatą, spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem. — Krysiu, czy to już wieczór? — zapytała słabym głosem. — Tak, mamo. Przyniosłam ci herbatę z miodem, tak jak lubisz. — Usiadłam obok niej na łóżku i pogładziłam ją po ręce. Jej skóra była cienka jak pergamin, a palce drżały lekko.

Wróciłam do kuchni i usiadłam przy stole naprzeciwko Krzysztofa. — I co teraz? — zapytałam. — Dom opieki? Przecież mama zawsze mówiła, że nie chce tam trafić. — Wiem… Ale nie mamy wyjścia. Chyba że…

— Chyba że ja się nią zajmę? — przerwałam mu ostro. — Tak? O to ci chodzi?

Krzysztof spuścił głowę i zaczął bawić się obrączką na palcu. — Krysia, ja wiem, że to trudne… Ale ty jesteś najbliżej. Masz największe doświadczenie. Mama ci ufa.

Poczułam łzy napływające do oczu. Przez całe życie byłam tą „najlepszą córką”. To ja zostawałam z mamą, kiedy była chora. To ja rezygnowałam z wyjazdów i spotkań ze znajomymi, żeby jej pomóc. To ja słyszałam od wszystkich: „Krysia sobie poradzi”.

Ale czy ja naprawdę sobie radzę? Czy ktoś mnie pytał, czego chcę?

Noc była niespokojna. Leżałam w łóżku i wsłuchiwałam się w odgłosy domu: skrzypienie podłogi, szum lodówki, cichy kaszel mamy zza ściany. Myśli kłębiły mi się w głowie jak stado rozbieganych ptaków.

Rano zadzwoniła Ewa. — Krysia, wiem, że jest ciężko… Ale naprawdę nie mogę przyjechać częściej niż raz w miesiącu. Dzieci mają szkołę, Tomek pracuje po godzinach… Może powinniśmy zatrudnić opiekunkę? — A kto za to zapłaci? — zapytałam gorzko. — Mama ma niską emeryturę, ja ledwo wiążę koniec z końcem.

— Może spróbuj porozmawiać z MOPS-em? Albo z sąsiadką? Pani Zofia kiedyś pomagała starszym osobom…

Zacisnęłam pięści ze złości. Wszyscy mają dla mnie dobre rady, ale nikt nie chce wziąć odpowiedzialności.

Tydzień później mama upadła w łazience. Znalazłam ją rano na zimnych kafelkach, przerażoną i zapłakaną. Zadzwoniłam po pogotowie, a potem siedziałam na korytarzu szpitala i płakałam jak dziecko.

Kiedy wróciłyśmy do domu, wiedziałam już, że nie dam rady sama jej pielęgnować. Zaczęły się codzienne wizyty pielęgniarki środowiskowej, ale to nie wystarczało. Mama coraz częściej była zagubiona, czasem mnie nie poznawała.

Krzysztof przyjechał raz na dwa tygodnie z zakupami i szybko wracał do siebie. Ewa dzwoniła coraz rzadziej.

Czułam się coraz bardziej samotna i przytłoczona. Każdy dzień był taki sam: karmienie mamy, podawanie leków, sprzątanie, pranie… Nie miałam już siły na nic więcej.

Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i napisałam list do rodzeństwa:

„Nie dam rady dłużej sama opiekować się mamą. Potrzebuję waszej pomocy – finansowej albo osobistej. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy musieli podjąć decyzję o domu opieki.”

Odpowiedź przyszła szybko: kilka wymówek, trochę współczucia i obietnica „przemyślenia sprawy”.

Tydzień później przyszła pani Zofia – sąsiadka z naprzeciwka. Przyniosła ciasto i usiadła ze mną w kuchni.

— Krysiu… Ja wiem, jak to jest. Sama opiekowałam się mamą przez pięć lat. To wykańcza człowieka… Ale musisz myśleć też o sobie.

Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach.

— Ale co mam zrobić? Oddać mamę do domu opieki? Przecież ona tego nie chce…

— Czasem trzeba podjąć trudną decyzję dla dobra wszystkich – powiedziała cicho pani Zofia.

Tamtej nocy długo siedziałam przy łóżku mamy i patrzyłam na jej spokojną twarz. Myślałam o tym wszystkim, co poświęciłam przez ostatnie lata: pracę na pół etatu, własne życie towarzyskie, marzenia o podróżach.

Rano zadzwoniłam do Krzysztofa i Ewy.

— Musimy podjąć decyzję razem – powiedziałam stanowczo. – Albo dzielimy się opieką nad mamą i kosztami pomocy domowej, albo szukamy dobrego domu opieki.

Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę – jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki plecak.

Dziś mama mieszka w prywatnym domu opieki niedaleko naszego miasta. Odwiedzam ją kilka razy w tygodniu – czasem razem z rodzeństwem. Jest spokojniejsza, zadbana i bezpieczna.

A ja? Uczę się żyć na nowo – bez poczucia winy i żalu.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy bycie dobrą córką zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie? Może czasem trzeba pozwolić sobie na słabość – żeby móc naprawdę pomóc innym.