„Moje dzieci o mnie zapomniały” – Historia Marii z Krakowa

– Znowu dzwonisz, mamo? – głos mojej córki, Agnieszki, był zniecierpliwiony, jakby każda rozmowa ze mną była dla niej ciężarem. – Przecież mówiłam, że mam dziś zebranie w pracy.

Zacisnęłam palce na słuchawce. W kuchni pachniało jeszcze świeżo zaparzoną kawą, ale ja nie czułam już jej smaku. Siedziałam przy stole, patrząc na zdjęcia moich dzieci rozstawione na półkach. Kiedyś ten dom tętnił życiem – śmiechem, kłótniami, zapachem pieczonego ciasta. Teraz cisza była tak gęsta, że aż bolała.

– Agnieszko, ja tylko chciałam zapytać, czy mogłabyś mi pomóc z zakupami w tym tygodniu. Wiesz, te schody coraz trudniej mi pokonywać…

– Mamo, przecież masz sąsiadkę, panią Zosię. Może ona ci pomoże? Ja naprawdę nie mam czasu – westchnęła i rozłączyła się bez pożegnania.

Oparłam głowę na dłoniach. Drżały mi ręce. Ostatnio wszystko mnie przerastało: zakupy, sprzątanie, nawet gotowanie. Serce ściskał mi lęk, a w piersi czułam gniotący ból. Nocami przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w ciszę przerywaną tylko tykaniem zegara.

Mój syn Piotr mieszkał w Warszawie. Dzwonił rzadko, zawsze w biegu.

– Mamo, nie mogę teraz rozmawiać. Mam spotkanie. Oddzwonię później – powtarzał jak mantrę.

Później nigdy nie nadchodziło.

Najmłodsza, Kasia, wyjechała do Anglii. Przysyłała kartki na święta i zdjęcia wnuków na WhatsAppie. Pisała: „Mamo, tęsknię! Może kiedyś przyjedziesz do nas?”. Ale ja wiedziałam, że to tylko grzecznościowe słowa.

Czułam się niewidzialna. Jakby moje dzieci zapomniały, kim jestem. Jakby całe moje życie – te lata poświęcone rodzinie – przestały mieć znaczenie.

Wczoraj wieczorem długo siedziałam przy stole. Wpatrywałam się w stare listy i rysunki dzieci. Przypomniałam sobie, jak Piotr miał ospę i nie spałam całą noc przy jego łóżku. Jak Agnieszka płakała po pierwszym zawodzie miłosnym i tuliłam ją do snu. Jak Kasia bała się burzy i chowała się pod moją kołdrę.

A teraz? Teraz jestem sama.

Rano zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do wszystkich trojga.

– Dzieci – zaczęłam drżącym głosem – musimy porozmawiać. Albo zaczniecie mi pomagać, albo sprzedam dom i przeprowadzę się do prywatnego domu opieki.

Zapadła cisza. Pierwszy odezwał się Piotr:

– Mamo, nie przesadzaj! Przecież radzisz sobie świetnie. Po co od razu takie groźby?

– To nie są groźby – odpowiedziałam cicho. – Jestem zmęczona. Nie daję już rady sama.

Agnieszka westchnęła:

– Mamo, przecież masz emeryturę. Możesz wynająć kogoś do pomocy.

– To nie o to chodzi! – podniosłam głos, aż sama się zdziwiłam. – Ja chcę was! Waszej obecności! Chcę poczuć, że jeszcze jestem wam potrzebna…

Kasia milczała najdłużej.

– Mamo… – jej głos był cichy i łamiący się – ja naprawdę nie mogę wrócić do Polski. Ale może… może przylecisz do nas na jakiś czas? Dzieci by się ucieszyły…

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Nie chcę być ciężarem dla nikogo – wyszeptałam.

Po tej rozmowie długo siedziałam w fotelu, patrząc przez okno na szare krakowskie niebo. Próbowałam zrozumieć: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy za mało wymagałam?

Wieczorem zadzwoniła pani Zosia z sąsiedztwa.

– Pani Mario, może pójdziemy razem na spacer? Dobrze pani zrobi trochę świeżego powietrza.

Przyjęłam zaproszenie tylko dlatego, żeby nie siedzieć sama w czterech ścianach. Na ławce w parku opowiedziałam jej o swoim ultimatum.

– Dobrze pani zrobiła – powiedziała Zosia stanowczo. – Dzieci muszą wiedzieć, że też mają obowiązki wobec matki.

Ale czy mają? Czy to ja jestem zbyt wymagająca? Może powinnam pogodzić się z samotnością?

Następnego dnia zadzwoniła Agnieszka.

– Mamo… przepraszam za wczoraj. Może przyjadę w sobotę i razem zrobimy zakupy? A potem upieczemy szarlotkę jak dawniej?

Serce zabiło mi mocniej. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Wieczorem zadzwonił Piotr:

– Mamo… przemyślałem to wszystko. Może rzeczywiście za rzadko dzwonię. Postaram się częściej wpadać do Krakowa.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę musiałam postawić sprawę na ostrzu noża, żeby moje dzieci przypomniały sobie o mnie?

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na przechodzących ludzi. Wciąż czuję się zmęczona i samotna, ale mam nadzieję, że coś się zmieniło. Czy rodzina to tylko wspomnienia z przeszłości? Czy jeszcze mogę być dla nich ważna?

Czasem zastanawiam się: ile warte jest życie matki, gdy dzieci zapominają o jej istnieniu? Czy naprawdę trzeba krzyczeć o pomoc, żeby zostać usłyszaną?