Kim jestem, gdy nawet własna matka mnie nie rozpoznaje?
— Lejla! Lejla, gdzie jesteś?! — głos mamy odbijał się echem po korytarzu starego mieszkania na Pradze. Stałam w łazience, patrząc w lustro na swoje krótkie włosy, szerokie ramiona i twarz, która nigdy nie pasowała do lalek ani różowych sukienek. Właśnie wróciłam z wycieczki klasowej do Krakowa i w torbie miałam zdjęcie, które wszystko zmieniło.
— Jestem tutaj, mamo — odpowiedziałam cicho, ale ona już przeszukiwała mój pokój, jakby szukała czegoś więcej niż tylko mnie. Zawsze tak było. Od dziecka słyszałam: „Lejla, czemu nie możesz być jak inne dziewczynki? Czemu nie nosisz spódnic? Czemu nie chcesz zaplatać włosów?”
W Sarajewie, gdzie się urodziłam, dzieciaki na podwórku wołały za mną „hej, chłopaku!” albo „co ty tu robisz z dziewczynami?”. Nawet nauczycielka w podstawówce raz pomyliła mnie z nowym uczniem. Ale najgorsze było to spojrzenie mamy — to krótkie zawahanie, gdy patrzyła na mnie i jakby przez chwilę nie była pewna, czy to naprawdę jej córka.
Wycieczka do Krakowa miała być czymś wyjątkowym. Po raz pierwszy od dawna czułam się częścią grupy. Siedziałam w autokarze obok Zosi — jedynej osoby, która nigdy nie zadawała mi głupich pytań o wygląd. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o muzyce, o marzeniach, o tym, jak to jest być „inną”.
— Lejla, a ty… czujesz się czasem jakbyś była w złym ciele? — zapytała nagle Zosia, patrząc na mnie spod grzywki.
Zamurowało mnie. Nikt nigdy nie zapytał mnie o to tak wprost. Przez chwilę chciałam odpowiedzieć „nie”, żeby nie komplikować sprawy. Ale potem pomyślałam o wszystkich tych latach udawania.
— Nie wiem… Czasem mam wrażenie, że nie pasuję nigdzie — wyszeptałam.
Zosia tylko się uśmiechnęła i ścisnęła moją dłoń. To był pierwszy raz, kiedy poczułam się zrozumiana.
Podczas wycieczki robiliśmy mnóstwo zdjęć. Na jednym z nich cała klasa stoi przed Sukiennicami. Ja — w dżinsach i bluzie z kapturem — stoję z boku, z rękami w kieszeniach. Kiedy wychowawczyni rozdawała odbitki po powrocie do domu, mama natychmiast chwyciła zdjęcie i zaczęła je oglądać.
— Gdzie jesteś? — zapytała zdezorientowana.
— Tu — wskazałam siebie palcem.
Mama zmarszczyła brwi. — To ty? Myślałam, że to jakiś chłopak z twojej klasy…
Zrobiło mi się zimno. To jedno zdanie wystarczyło, żeby wszystkie stare rany znów zaczęły krwawić. Przypomniałam sobie dzieciństwo: jak mama przebierała mnie w sukienki na rodzinne uroczystości i jak płakałam w łazience, bo czułam się przebrana za kogoś innego.
— Mamo… — zaczęłam niepewnie. — Czy ty naprawdę mnie widzisz?
Spojrzała na mnie długo i ciężko. — Oczywiście, że cię widzę. Jesteś moją córką.
Ale jej głos był pusty. Jakby powtarzała wyuczoną formułkę.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy z przeszłości: „Lejla, wyglądasz jak chłopak”, „Lejla, czemu nie możesz być normalna?”.
Następnego dnia w szkole Zosia podeszła do mnie na przerwie.
— Wszystko okej? Wyglądasz na przybitą.
Opowiedziałam jej o rozmowie z mamą i o tym zdjęciu.
— Wiesz co? — powiedziała Zosia stanowczo. — Ludzie zawsze będą chcieli cię wsadzić do jakiejś szufladki. Ale to ty decydujesz, kim jesteś.
Chciałabym mieć jej pewność siebie. Ale ja miałam tylko pytania bez odpowiedzi.
W domu atmosfera była napięta. Mama coraz częściej milczała przy obiedzie. Tata udawał, że nic nie widzi. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez drzwi kuchni:
— Może powinniśmy zabrać ją do psychologa? — szeptała mama.
— Daj jej spokój. To tylko faza — odpowiedział tata zmęczonym głosem.
Faza. Jakby moje życie było tylko przejściowym etapem.
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Zamykałam się w pokoju i słuchałam muzyki na słuchawkach tak głośno, żeby zagłuszyć własne myśli. Czasem pisałam pamiętnik:
„Kim jestem? Dziewczyną? Chłopakiem? Nikim? Czy muszę wybierać?”
Pewnego dnia mama weszła bez pukania i zobaczyła mnie siedzącą na łóżku z notesem na kolanach.
— Lejla… musimy porozmawiać.
Nie chciałam rozmawiać. Ale ona usiadła obok mnie i przez chwilę milczałyśmy.
— Wiem, że ci ciężko — zaczęła cicho. — Ja też się boję. Boję się, że cię stracę…
Spojrzałam na nią przez łzy.
— Już mnie straciłaś, mamo. Straciłaś mnie wtedy, kiedy przestałaś widzieć we mnie człowieka, a zaczęłaś widzieć tylko to, co jest „nie tak”.
Mama rozpłakała się pierwszy raz odkąd pamiętam.
Nie wiem, czy kiedykolwiek się dogadamy. Ale wiem jedno: nie chcę już udawać kogoś innego dla czyjegoś spokoju sumienia.
Czasem patrzę na to zdjęcie spod Sukiennic i zastanawiam się: czy kiedyś spojrzę na siebie bez wstydu? Czy można być szczęśliwym, jeśli nawet własna matka cię nie rozpoznaje?
Może odpowiedź znajdę dopiero wtedy, gdy sama nauczę się siebie widzieć.