Cisza na szpitalnym korytarzu: O tym, jak wychowanie rozdziela rodziny

— Tadeusz, proszę cię, przyjdź chociaż na chwilę — głos Jadwigi drżał przez telefon, a ja słyszałam to wyraźnie, stojąc obok jej łóżka w szpitalnej sali. Byłam tam tylko ja i ona, bo syn nie odbierał. Położyłam jej dłoń na ramieniu, próbując dodać otuchy, choć czułam się bezradna wobec tej ciszy, która rozciągała się między matką a dzieckiem jak przepaść.

Jadwiga ma siedemdziesiąt lat. Jeszcze niedawno widywałam ją na targu Jeżyckim — zawsze z siatką pełną warzyw, z uśmiechem dla sprzedawców. Teraz leży w szpitalu po wylewie. Lekarze mówią, że stan jest stabilny, ale rehabilitacja będzie długa. Najgorsza jest jednak samotność. Przez pierwsze dni myślałam, że Tadeusz po prostu nie może przyjechać — praca, dzieci, życie. Ale minął tydzień, potem drugi. Nikt nie przyszedł. Jadwiga coraz rzadziej patrzyła na drzwi.

— Może on ma do mnie żal? — spytała mnie pewnego wieczoru, kiedy światło lampki rzucało cienie na jej pomarszczoną twarz. — Może coś zrobiłam źle?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Znałam ich rodzinę od lat. Pamiętam Tadeusza jako chłopca — cichy, zamknięty w sobie, zawsze z książką. Jadwiga była wymagająca. Chciała dla niego wszystkiego co najlepsze: dobrych ocen, porządku w pokoju, szacunku dla starszych. Często słyszałam jej głos przez ścianę: „Tadeusz, nie garb się! Tadeusz, nie siedź tyle przy komputerze! Tadeusz, posprzątaj po sobie!”

Kiedy dorósł, wyprowadził się do Warszawy. Rzadko dzwonił. Jadwiga tłumaczyła to pracą i tempem życia w stolicy. Ale ja widziałam jej oczy — pełne tęsknoty i rozczarowania.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Tadeusza sama.

— Dzień dobry, Tadeuszu. Tu Maria, sąsiadka mamy. Chciałam tylko powiedzieć, że pani Jadwiga bardzo za panem tęskni. Jest w szpitalu…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Wiem — odpowiedział chłodno. — Dziękuję za informację.

— Może mógłby pan ją odwiedzić? Bardzo by się ucieszyła…

— Proszę pani — przerwał mi nagle — to nie jest takie proste.

Chciałam zapytać: „Dlaczego?” Ale on już się rozłączył.

Wróciłam do szpitala z ciężkim sercem. Jadwiga patrzyła na mnie pytająco.

— Rozmawiałaś z nim?

Skinęłam głową.

— I co?

— Powiedział, że to nie jest takie proste.

Jadwiga odwróciła wzrok do okna. Przez chwilę milczałyśmy obie.

— Może rzeczywiście nie jest — powiedziała cicho. — Może za dużo wymagałam…

Zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie. O ojcu, który nigdy nie przytulał, tylko wymagał. O matce, która powtarzała: „Dzieci i ryby głosu nie mają.” Jadwiga powtarzała te same schematy wobec Tadeusza — nieświadomie, z miłością pomieszaną ze strachem o jego przyszłość.

— Chciałam go przygotować do życia — mówiła ze łzami w oczach. — Ale może zapomniałam go po prostu kochać tak zwyczajnie…

W kolejnych dniach coraz częściej wracałyśmy do tego tematu. Jadwiga wspominała chwile, kiedy Tadeusz płakał po szkole, a ona mówiła: „Nie płacz! Chłopaki nie płaczą!” Wspominała święta spędzone przy stole w milczeniu i swoje własne zmęczenie życiem.

— Myślisz, że jeszcze mogę to naprawić? — spytała mnie pewnego wieczoru.

Nie wiedziałam. Widziałam jednak jej ból i żal.

Któregoś dnia przyszedł list. Rozpoznałam pismo Tadeusza na kopercie. Jadwiga otworzyła go drżącymi rękami:

„Mamo,
Wiem, że jesteś w szpitalu. Przepraszam, że nie przyjechałem. Nie umiem rozmawiać o tym wszystkim twarzą w twarz. Zawsze czułem się przy tobie niewystarczający. Bałem się twojego rozczarowania bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Teraz sam jestem ojcem i boję się, że powielam te same błędy.
Nie wiem, czy potrafię być inny.
Tadeusz”

Jadwiga płakała długo po przeczytaniu tego listu. Potem poprosiła mnie o kartkę i długopis.

„Tadeuszu,
Przepraszam za wszystko, co sprawiło ci ból. Chciałam dobrze, ale nie umiałam inaczej. Kocham cię i zawsze będę kochać.
Mama”

Poprosiła mnie o wysłanie listu i długo patrzyła za okno na zachodzące słońce nad Poznaniem.

Minęły kolejne tygodnie. Tadeusz nie przyszedł do szpitala. Przysłał tylko krótką wiadomość: „Dziękuję za list.”

Jadwiga powoli dochodziła do siebie fizycznie, ale psychicznie była coraz bardziej zamknięta w sobie. Czasem pytała mnie:

— Myślisz, że dzieci mają obowiązek odwiedzać rodziców? Czy to wszystko zależy od tego, jak je wychowaliśmy?

Nie umiałam odpowiedzieć jednoznacznie.

Dziś znów siedzę przy jej łóżku i patrzę na nią z żalem i bezsilnością. Myślę o wszystkich rodzinach rozdzielonych przez niewypowiedziane słowa i niewyrażone uczucia.

Czy można jeszcze naprawić relacje po tylu latach milczenia? Czy wystarczy jedno „przepraszam”, by odbudować mosty? A może czasem jest już za późno…