Zostałam wyrzucona z własnej studniówki przez kwiecistą sukienkę – czy naprawdę zasłużyłam na taki wstyd?
– Martyna, nie możesz wejść. Przykro mi, ale taka jest decyzja dyrekcji – powiedziała pani Nowak, patrząc na mnie z czymś na kształt współczucia, choć jej głos był chłodny jak luty.
Stałam w korytarzu przed salą balową, gdzie już grała muzyka i śmiechy moich znajomych odbijały się echem od ścian. W rękach ściskałam kopertówkę, a serce waliło mi jak oszalałe. Moja mama stała obok, równie zszokowana jak ja. Spojrzałam na swoją sukienkę – długą, kwiecistą, z delikatnym dekoltem i rękawami do łokci. Wybrałyśmy ją razem, przymierzałam ją chyba z dziesięć razy. Była idealna. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Ale dlaczego? – głos mi się załamał. – Przecież nie jest ani za krótka, ani wyzywająca…
Pani Nowak westchnęła. – Martyno, regulamin mówi jasno: sukienki mają być jednokolorowe i stonowane. To jest oficjalna uroczystość szkoły. Dyrekcja nie zgadza się na takie wzory.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Mama zacisnęła usta i spojrzała na nauczycielkę z gniewem.
– To absurd! – syknęła. – Przecież to tylko kwiaty! Czy naprawdę chcecie zniszczyć jej wieczór przez taki drobiazg?
Ale pani Nowak już odwróciła się na pięcie i wróciła do sali. Zostałyśmy same w pustym korytarzu. Usłyszałam, jak ktoś za drzwiami mówi: „To ta dziewczyna w tej dziwnej sukience”.
Wybiegłam na zewnątrz, nie patrząc na mamę. Usiadłam na schodach przed szkołą i wyciągnęłam telefon. Drżącymi palcami wybrałam numer Oli – mojej najlepszej przyjaciółki.
– Ola… – szlochałam do słuchawki. – Wyrzucili mnie… Nie pozwolili mi wejść…
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam jej głos:
– Co? Jak to? Przecież wyglądałaś przepięknie! Zaraz tam przyjdę!
Ale wiedziałam, że nie może wyjść – była jedną z organizatorek i musiała zostać do końca. Siedziałam więc sama, patrząc na swoje buty i próbując powstrzymać łzy.
Mama wyszła za mną i usiadła obok.
– Martynko… Może pojedziemy do domu? Albo na lody?
Pokręciłam głową. – Nie chcę lodów. Chciałam tylko zatańczyć poloneza i zrobić sobie zdjęcie z klasą…
Wróciłyśmy do domu w milczeniu. Tata czekał w kuchni, a kiedy zobaczył nasze miny, od razu wiedział, że coś jest nie tak.
– Co się stało?
Mama opowiedziała mu wszystko. Tata zacisnął pięści.
– To skandal! Zadzwonię do dyrektora! Nie mogą tak traktować dzieci!
Ale ja już nie chciałam walczyć. Chciałam tylko zniknąć. Zamknęłam się w pokoju i przez godzinę patrzyłam w sufit.
Następnego dnia w szkole wszyscy już wiedzieli. Jedni współczuli, inni szeptali za plecami.
– Po co ci była taka sukienka? – rzuciła Anka z równoległej klasy. – Przecież wiedziałaś o regulaminie.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły tłumaczyć, że chciałam być sobą choć przez jeden wieczór.
Wieczorem przyszła do mnie Ola.
– Wiesz co? To niesprawiedliwe! – powiedziała od progu. – Powinnaś napisać o tym do gazety albo chociaż na Facebooka!
Wzruszyłam ramionami.
– I co to da? Nikt mnie nie posłucha.
Ale Ola nie dawała za wygraną.
– Słuchaj, moja kuzynka Zuzka ma studniówkę za tydzień w sąsiednim liceum. Zaprosi cię jako osobę towarzyszącą! Tam nikt nie robi problemu o sukienki!
Początkowo nie chciałam się zgodzić. Bałam się kolejnego upokorzenia. Ale Zuzka zadzwoniła osobiście:
– Martyna, serio, przyjdź! Będzie super! U nas wszyscy mają kolorowe sukienki!
Namówiły mnie. Tydzień później znów założyłam moją kwiecistą sukienkę – tym razem z lekkim drżeniem serca, ale i z nadzieją.
Kiedy weszłyśmy z Zuzką do sali balowej, nikt nawet nie spojrzał krzywo na mój strój. Tańczyłyśmy do rana, śmiałyśmy się i robiłyśmy zdjęcia. Po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna i akceptowana.
Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż miałam słowa pani Nowak: „To jest oficjalna uroczystość szkoły”. Czy naprawdę oficjalność musi oznaczać szarość i brak indywidualności?
Rodzice długo rozmawiali ze mną o tym, co się stało. Tata napisał list do dyrektora, mama rozmawiała z innymi rodzicami. W klasie wybuchła dyskusja – jedni uważali, że szkoła miała rację, inni stali po mojej stronie.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę musimy wszyscy wyglądać tak samo? Czy szkoła powinna decydować o tym, jak wyrażamy siebie?
Dziś wiem jedno: tamtej nocy straciłam coś więcej niż tylko studniówkę. Straciłam zaufanie do dorosłych, którzy mieli mnie wspierać. Ale zyskałam coś innego – odwagę, by być sobą nawet wtedy, gdy inni tego nie rozumieją.
Czasem patrzę na swoją kwiecistą sukienkę wiszącą w szafie i myślę: czy warto było walczyć o siebie? A może powinnam była po prostu się podporządkować? Co wy byście zrobili na moim miejscu?