Zerwane zaręczyny przez dzieci mojego narzeczonego – czy naprawdę nie zasługuję na szczęście?
– Nie mogę tego zrobić, Aniu. Przepraszam… – Piotr patrzył na mnie z bólem w oczach, a ja czułam, jakby ktoś wyrywał mi serce z piersi.
Jeszcze godzinę temu siedzieliśmy razem przy stole, planując ostatnie szczegóły wesela. Mama dzwoniła co chwilę, pytając o menu i dekoracje. Suknia już wisiała w szafie, a zaproszenia leżały na komodzie. Wszystko było gotowe. Wszystko… poza jednym – akceptacją jego dzieci.
Piotr miał dwójkę dorosłych dzieci z pierwszego małżeństwa: Martę i Michała. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo. Marta patrzyła na mnie jak na intruza, a Michał ledwo się do mnie odzywał. Próbowałam ich przekonać, zapraszałam na obiady, rozmawiałam, nawet wspólnie świętowaliśmy urodziny Piotra. Ale zawsze czułam ten chłód.
– Tato, nie rób sobie tego – usłyszałam kiedyś Martę przez przypadek, gdy podsłuchałam ich rozmowę w kuchni. – Ona nigdy nie będzie częścią naszej rodziny.
Piotr próbował ich przekonać, tłumaczył, że mnie kocha i chce być ze mną szczęśliwy. Ale oni byli nieugięci. Kiedy ogłosiliśmy datę ślubu, Marta wybuchła płaczem i wybiegła z domu. Michał tylko wzruszył ramionami i powiedział: „Róbcie, co chcecie”.
Przez wiele miesięcy żyłam w napięciu. Każde spotkanie rodzinne było dla mnie próbą sił. Czułam się jak obca, jakby ktoś postawił wokół mnie niewidzialny mur. Piotr zapewniał mnie, że wszystko się ułoży, że dzieci potrzebują czasu.
Ale czas mijał, a sytuacja się nie zmieniała. W końcu przyszedł ten dzień.
– Aniu… – Piotr złapał mnie za rękę. – Oni są dla mnie wszystkim. Nie mogę ich stracić.
– A ja? – zapytałam cicho. – Ja się nie liczę?
– Liczysz się… Ale oni są moimi dziećmi. Jeśli wybiorę ciebie, stracę ich na zawsze.
Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Więc to koniec? – wyszeptałam.
Piotr spuścił głowę.
– Przepraszam…
Wyszłam z jego mieszkania bez słowa. Na klatce schodowej spotkałam Martę. Stała z założonymi rękami i patrzyła na mnie z satysfakcją.
– Lepiej dla wszystkich – rzuciła zimno.
Chciałam jej odpowiedzieć, krzyknąć, że nie ma prawa decydować o szczęściu swojego ojca. Ale nie miałam siły. Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko.
Przez kolejne dni nie wychodziłam z domu. Mama dzwoniła bez przerwy, próbując mnie pocieszyć.
– Aniu, on cię nie był wart – powtarzała. – Jeśli pozwolił dzieciom decydować za siebie, to znaczy, że nigdy nie był gotowy na nowy związek.
Ale ja czułam tylko pustkę i żal. Zastanawiałam się, co zrobiłam źle. Czy powinnam była bardziej się starać? Być bardziej wyrozumiała? Może gdybym była inna…
W pracy wszyscy wiedzieli o ślubie. Teraz musiałam tłumaczyć się ze wszystkiego: „Co się stało?”, „Dlaczego odwołaliście wesele?”, „Może jeszcze się pogodzicie?”. Każde pytanie bolało jak szpilka wbita prosto w serce.
Wieczorami wracały do mnie wspomnienia: pierwsze randki z Piotrem, wspólne spacery po Starym Mieście, rozmowy do późna w nocy. Myślałam o tym, jak bardzo go kochałam i jak bardzo chciałam stworzyć z nim rodzinę.
Ale rodzina już była – jego dzieci. I to one wygrały tę walkę.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie przyjaciółka, Kasia.
– Anka, musisz przestać się obwiniać! To nie twoja wina! On po prostu nie potrafił postawić granic swoim dzieciom.
– Ale ja go kocham…
– Miłość to za mało, jeśli druga strona nie jest gotowa walczyć o wasze szczęście.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się ze znajomymi. Ale wciąż czułam ten ciężar – poczucie odrzucenia i niesprawiedliwości.
Kilka tygodni później spotkałam Piotra przypadkiem w sklepie spożywczym. Wyglądał na zmęczonego i przybitego.
– Aniu… – zaczął niepewnie.
– Nie musisz nic mówić – przerwałam mu. – Rozumiem twoją decyzję. Ale wiesz co? Zasługuję na kogoś, kto będzie walczył o mnie do końca.
Odszedł bez słowa.
Dziś już wiem, że czasem trzeba pozwolić odejść ludziom, którzy nie potrafią nas docenić. Ale wciąż zadaję sobie pytanie: czy naprawdę tak trudno zaakceptować nową osobę w rodzinie? Czy dzieci mają prawo decydować o szczęściu swoich rodziców?
Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak sobie poradziliście? Czy można wygrać z cudzymi uprzedzeniami?