Zemdlałam przy stole, bo mój mąż nie widzi mojego zmęczenia – czy to już koniec naszej rodziny?

– Magda, podaj jeszcze ziemniaki, proszę – usłyszałam głos teściowej, kiedy próbowałam uspokoić płaczącego Antosia na kolanach. Wszyscy siedzieli przy stole: Tomek, mój mąż, jego rodzice, siostra z mężem i ich dzieci. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, a ja czułam się jak cień. Od rana biegałam między kuchnią a pokojem, przewijałam, karmiłam, gotowałam rosół i piekłam sernik, bo przecież „rodzinny obiad to tradycja”.

Tomek siedział obok mnie, przeglądał coś w telefonie. – Tomek, możesz go na chwilę wziąć? – szepnęłam błagalnie. Nawet nie podniósł wzroku. – Zaraz, Magda, coś sprawdzam. – Znowu to samo. Od miesięcy jestem sama ze wszystkim. Nocne pobudki, kolki, pierwsze ząbki. On wraca z pracy i znika w swoim świecie. Czasem mam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do jego życia.

Antoś zaczął płakać głośniej. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Teściowa spojrzała na mnie z dezaprobatą. – Może powinnaś go lepiej ubrać? – rzuciła z przekąsem. Zacisnęłam zęby. Nie miałam siły się tłumaczyć.

Nagle świat zawirował. Usłyszałam jeszcze głosy: „Magda! Co się dzieje?” Potem ciemność.

Obudziłam się na kanapie w salonie. Nad sobą zobaczyłam twarz Tomka – pierwszy raz od dawna wyglądał na naprawdę przestraszonego.

– Magda, wszystko w porządku? – zapytał cicho.

Chciałam odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zamiast tego łzy popłynęły same.

– Przepraszam… – wyszeptałam. – Po prostu już nie daję rady.

Wszyscy stali wokół mnie. Teściowa podała mi wodę, ale widziałam w jej oczach cień pretensji. – Może powinnaś bardziej o siebie dbać – mruknęła.

Tomek usiadł obok mnie i pierwszy raz od miesięcy dotknął mojej dłoni.

– Magda… czemu mi nie mówiłaś, że jest aż tak źle?

Zerknęłam na niego z niedowierzaniem.

– Prosiłam cię tyle razy o pomoc! Krzyczałam do ciebie po nocach, kiedy Antoś płakał! Ty zawsze miałeś coś ważniejszego do zrobienia!

W salonie zapadła cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.

Po powrocie do domu przez kilka dni milczeliśmy. Tomek chodził jak cień. Ja płakałam po nocach, patrząc na śpiącego synka i zastanawiając się, czy tak ma wyglądać moje życie.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.

– Tomek, musimy porozmawiać.

Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

– Ja już nie mogę tak żyć – zaczęłam drżącym głosem. – Jestem wykończona fizycznie i psychicznie. Czuję się samotna we własnym domu. Nie wiem nawet, czy jeszcze jesteśmy rodziną…

Tomek spuścił głowę.

– Wiem, że zawaliłem… Ale nie umiem być taki jak ty. W pracy ciągle presja, a potem wracam i… nie wiem nawet jak ci pomóc.

– Wystarczy czasem mnie przytulić. Zapytać, jak się czuję. Przewinąć Antosia albo zrobić kolację – odpowiedziałam cicho.

Przez chwilę milczeliśmy.

– Chcesz odejść? – zapytał nagle.

Zamarłam. Czy chcę odejść? Czy to jest rozwiązanie?

– Nie wiem… Chciałabym wierzyć, że możemy to naprawić. Ale musisz chcieć walczyć razem ze mną.

Tomek podszedł do mnie i pierwszy raz od dawna mocno mnie objął.

– Spróbujmy jeszcze raz – powiedział cicho.

Od tego dnia zaczęliśmy rozmawiać więcej. Tomek zaczął pomagać przy Antosiu – nie zawsze idealnie, czasem nieporadnie, ale próbował. Ja zaczęłam chodzić na spacery sama, spotykać się z koleżankami choćby na godzinę kawy. Powoli wracało do mnie poczucie własnej wartości.

Ale rany zostały. Często zastanawiam się: czy da się odbudować zaufanie po tylu miesiącach samotności? Czy można wybaczyć obojętność?

Czasem patrzę na Tomka i Antosia razem i czuję nadzieję. Innym razem ogarnia mnie żal za straconym czasem i niewypowiedzianymi słowami.

Czy każda matka musi przechodzić przez taki kryzys? Czy naprawdę tak trudno zobaczyć drugiego człowieka obok siebie?

Może ktoś z was też czuł się kiedyś tak samotny wśród najbliższych? Jak sobie z tym poradziliście?

Czasem pytam siebie: ile jeszcze trzeba wytrzymać dla rodziny? A może czasem trzeba zawalczyć przede wszystkim o siebie?