Zdecydowałam się traktować syna i synową tak, jak oni traktują mnie. Czy to była słuszna decyzja?

– Mamo, proszę, przyjedź do nas i posiedź z Zosią. Mam wysoką gorączkę i strasznie boli mnie gardło! Tak źle się czuję! Pomóż mi! – głos Pawła przez telefon był słaby, niemal błagalny.

Przez chwilę milczałam, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W mojej głowie natychmiast pojawiły się wspomnienia – ile razy rzucałam wszystko, by ratować ich z opresji? Ile razy zostawiałam swoje sprawy, by być na każde ich skinienie? A ile razy usłyszałam od nich zwykłe „dziękuję”? Ile razy zaprosili mnie na obiad, nie tylko wtedy, gdy potrzebowali opieki nad wnuczką?

Wzięłam głęboki oddech. – Przepraszam, Pawle, ale dziś nie mogę. Mam swoje plany.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jego ciężki oddech. – Ale… Mamo…

– Naprawdę nie mogę – powtórzyłam, starając się, by mój głos brzmiał stanowczo, choć serce mi się krajało.

Odkładając słuchawkę, poczułam się okropnie. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Po śmierci męża to ja byłam tą, która trzymała rodzinę w ryzach. To ja dbałam o to, by Paweł miał wszystko, czego potrzebuje. Kiedy poznał Martę, cieszyłam się ich szczęściem. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak darmowa opiekunka do dziecka i kucharka na telefon.

Pamiętam pierwszy raz, gdy Marta poprosiła mnie o pomoc. Była wtedy w ciąży. – Pani Aniu, czy mogłaby pani zrobić nam bigos? Paweł tak lubi pani kuchnię…

Z radością ugotowałam wielki garnek bigosu i zawiozłam im pod drzwi. Nawet nie zaprosili mnie do środka. Marta odebrała garnek i powiedziała tylko: – Dziękujemy, do widzenia.

Z czasem takich próśb było coraz więcej. Opieka nad Zosią, zakupy, gotowanie, sprzątanie po rodzinnych imprezach. Nigdy nie usłyszałam: „Mamo, a może przyjedziesz do nas tak po prostu? Pogadamy, napijemy się kawy.”

W święta Bożego Narodzenia zawsze siedziałam sama przy stole. Oni jechali do rodziców Marty albo wyjeżdżali w góry. Kiedy zaproponowałam wspólną Wigilię, Marta odpowiedziała: – Wie pani, my mamy swoje tradycje…

Czułam się coraz bardziej samotna i niepotrzebna. Moje życie kręciło się wokół nich, a oni traktowali mnie jak wygodną usługę.

Kilka tygodni temu spotkałam się z moją przyjaciółką, Elżbietą. Opowiedziałam jej o wszystkim.

– Aniu, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Oni cię nie szanują. Zacznij żyć dla siebie.

Te słowa długo dźwięczały mi w uszach. Czy naprawdę powinnam być bardziej asertywna? Czy to nie egoizm?

Kiedy Paweł zadzwonił z prośbą o pomoc, poczułam, że to moment próby. Postanowiłam zrobić to, co radziła Ela – odpowiedzieć im tym samym chłodem i dystansem.

Wieczorem zadzwoniła Marta.

– Pani Aniu, czy może pani jutro odebrać Zosię z przedszkola? Paweł jest chory, a ja mam ważne spotkanie w pracy.

– Przykro mi, ale mam już inne plany – odpowiedziałam spokojnie.

– Ale… zawsze nam pani pomagała! – w głosie Marty słychać było rozdrażnienie.

– Tym razem nie mogę – powtórzyłam.

Rozłączyła się bez słowa pożegnania.

Przez następne dni nikt do mnie nie dzwonił. W domu panowała cisza. Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Z jednej strony miałam czas dla siebie – poszłam do kina z Elą, zaczęłam czytać książki zalegające na półkach od lat. Z drugiej strony tęskniłam za Zosią i rozmowami z Pawłem.

Po tygodniu zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Pawła z Zosią.

– Cześć, mamo – powiedział cicho. – Możemy wejść?

Zosia rzuciła mi się na szyję. – Babciu! Tęskniłam!

Usiedliśmy w kuchni. Paweł długo milczał.

– Mamo… Przepraszam cię – powiedział w końcu. – Chyba za bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że zawsze jesteś na zawołanie.

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich szczerość.

– Chciałabym być częścią waszego życia nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujecie – powiedziałam cicho.

Paweł skinął głową.

– Masz rację. Porozmawiam z Martą. Chcemy cię częściej zapraszać… tak po prostu.

Zosia przytuliła się do mnie mocniej.

Wieczorem dostałam wiadomość od Marty: „Pani Aniu, przepraszam za wszystko. Chciałabym zaprosić panią na obiad w niedzielę.”

Czy to była słuszna decyzja? Czy czasem trzeba postawić granice nawet najbliższym? Może dopiero wtedy uczymy innych szacunku do siebie?

A wy? Jak byście postąpili na moim miejscu?