Zapomniana przez wszystkich: Testament babci Zofii, który podzielił rodzinę
– Mamo, nie przesadzaj, przecież wiesz, że mam dużo pracy – usłyszałam w słuchawce głos mojego syna, Piotra. Był czwartek, godzina dziewiętnasta. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na stare zdjęcia: Piotr z uśmiechem na twarzy, jego żona Ania, wnuczka Ola i wnuk Michał. Kiedyś mój dom tętnił życiem. Teraz cisza była tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.
Odłożyłam telefon i przez chwilę wpatrywałam się w ścianę. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy naprawdę jestem już tylko ciężarem? Czy tak wygląda starość?”
Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu Ola przyjeżdżała do mnie po szkole, a Michał pomagał mi w ogrodzie. Teraz mają swoje życie – Ola studiuje w Warszawie, Michał pracuje w Krakowie. Piotr z Anią są wiecznie zajęci. Od śmierci mojego męża, Jana, wszystko się zmieniło. Zostałam sama w dużym domu na obrzeżach Poznania.
Pewnego dnia przewróciłam się w łazience. Przez godzinę leżałam na zimnych kafelkach, zanim zdołałam się podnieść. Zadzwoniłam do Piotra – nie odebrał. Napisałam do Ani – odpisała po dwóch dniach: „Mamo, przepraszam, byłam na spotkaniu”.
Zaczęłam rozważać sprzedaż domu i przeprowadzkę do mniejszego mieszkania. Ale wtedy pojawił się list z banku: „Prosimy o uregulowanie zaległości”. Okazało się, że Piotr od lat nie płacił za domowe rachunki, choć obiecał się tym zająć po śmierci taty.
Wtedy postanowiłam napisać testament. Przez kilka nocy nie spałam, rozważając każdą decyzję. Czy powinnam zostawić dom Piotrowi? Czy może lepiej przekazać go wnukom? A może sprzedać wszystko i przekazać pieniądze na cele charytatywne?
W końcu napisałam: „Dom zostawiam Oli i Michałowi po równo. Piotrze, wybacz mi, ale nie mogę ci powierzyć tego miejsca”.
Kilka tygodni później zachorowałam na zapalenie płuc. Leżałam w szpitalu sama – nikt nie przyszedł mnie odwiedzić. Pielęgniarka zapytała: „Czy ma pani rodzinę?”
– Mam… chyba mam – odpowiedziałam cicho.
Po powrocie do domu zastałam skrzynkę pełną nieodebranych listów i rachunków. Zadzwoniłam do Oli:
– Kochanie, czy mogłabyś mnie odwiedzić?
– Babciu, mam kolokwium i praktyki… Może za dwa tygodnie?
Z każdym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Moje urodziny minęły bez telefonu od rodziny. Sąsiadka Basia przyniosła mi kawałek sernika i powiedziała:
– Zosiu, nie przejmuj się, dzieci teraz mają inne priorytety.
Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość. Przecież całe życie poświęciłam rodzinie! Gotowałam obiady, pomagałam przy wnukach, wspierałam Piotra po rozwodzie… A teraz zostałam sama jak palec.
Pewnego wieczoru zadzwonił Piotr:
– Mamo, słyszałem od Basi, że byłaś w szpitalu. Dlaczego nie powiedziałaś?
– Dzwoniłam do ciebie…
– No tak, ale miałem ważne spotkania…
– Piotrze – przerwałam mu – czy ty w ogóle jeszcze pamiętasz o mnie?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Kilka dni później cała rodzina zjawiła się u mnie niespodziewanie. Ola z kwiatami, Michał z ciastem, Ania z wymuszonym uśmiechem.
– Babciu, słyszeliśmy o testamencie – zaczęła Ola.
– Mamo, dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej? – dodała Ania.
Patrzyli na mnie z wyrzutem.
– A kiedy ostatnio byliście tu bez powodu? – zapytałam cicho.
Nikt nie odpowiedział.
W końcu Piotr wybuchł:
– To niesprawiedliwe! Przecież to ja zawsze byłem najbliżej!
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Byłeś najbliżej tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowałeś.
Ola rozpłakała się:
– Babciu, przepraszam…
Michał spuścił wzrok.
Tamtego dnia coś pękło między nami. Rodzina zaczęła przyjeżdżać częściej – ale już nie było tej bliskości co kiedyś. Każda rozmowa była pełna niedopowiedzeń i żalu.
Dziś siedzę przy tym samym stole co zawsze. Patrzę na zdjęcia i zastanawiam się: czy testament może naprawić to, co zostało zniszczone przez lata obojętności? Czy rodzina przypomina sobie o nas tylko wtedy, gdy chodzi o majątek?
Może powinnam była głośniej mówić o swoich potrzebach? A może to świat się zmienił i dla starszych ludzi nie ma już miejsca w sercach najbliższych?
Czy naprawdę trzeba napisać testament, żeby ktoś sobie o nas przypomniał? Czy to już wszystko, co mi zostało?