Zapomniana przez własne dzieci: Matczyna decyzja, która wstrząsnęła rodziną

— Mamo, przecież wiesz, że mam teraz dużo na głowie — głos Magdy brzmiał jakby z oddali, jakby rozmawiała ze mną przez szybę. — Michał ma maturę, ja pracuję po godzinach, a ty… no, przecież sobie radzisz.

Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby chciały zagłuszyć ciszę, która zapadła po jej słowach. „Radzić sobie” — powtarzałam w myślach. Przez czterdzieści lat radziłam sobie ze wszystkim: z chorobami dzieci, z brakiem pieniędzy, z pijanym mężem, który odszedł, gdy tylko poczuł się niepotrzebny. Teraz zostałam sama w tym wielkim domu pod Warszawą, który kiedyś tętnił życiem.

Telefon zadzwonił ponownie. Tym razem to był Tomek.

— Mamo, nie mogę przyjechać w ten weekend. Zosia ma konkurs taneczny, a ja muszę ją zawieźć. Może następnym razem?

— Tomku — przerwałam mu — czy wy naprawdę nie widzicie, że ja już nie daję rady? Dach przecieka, piec się psuje, a ja nie mam siły nawet wejść na strych. Potrzebuję was.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo, przecież zawsze byłaś taka silna…

Zamknęłam oczy. Tak, byłam silna. Ale czy ktoś kiedyś zapytał mnie, czy chcę być silna?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w zdjęcia na ścianie: Magda z dyplomem magistra, Tomek na rowerze z dzieciństwa, ja z nimi na wakacjach nad morzem. Wtedy byliśmy rodziną. Teraz jestem tylko ciężarem.

Następnego dnia zadzwoniłam do Magdy.

— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo. — O waszej przyszłości i mojej.

— Co się stało? — zapytała zaniepokojona.

— Jeśli nie zaczniecie mi pomagać, sprzedam dom i zamieszkam w domu opieki. Mam dość samotności i walki z codziennością. Nie chcę już być dla was tylko adresem do wysyłania kartek na święta.

Po drugiej stronie usłyszałam tylko oddech.

— Mamo… chyba przesadzasz…

— Nie przesadzam. Przez całe życie byłam dla was. Teraz potrzebuję waszej obecności i wsparcia. Jeśli tego nie dostanę, wybiorę spokój i bezpieczeństwo.

Wieczorem zadzwonił Tomek.

— Mamo, rozmawiałem z Magdą. Nie wiedzieliśmy, że jest aż tak źle…

— Bo nigdy nie pytaliście — odpowiedziałam cicho.

Tydzień później Magda przyjechała z Michałem. Przyniosła ciasto i nowy czajnik elektryczny.

— Przepraszam, mamo — powiedziała łamiącym się głosem. — Zatraciliśmy się w swoim życiu. Zapomnieliśmy o tobie.

Płakałyśmy obie. Michał przytulił mnie mocno.

Tomek przyjechał w sobotę z narzędziami. Naprawił dach i wymienił żarówki w całym domu.

Przez chwilę poczułam się znów potrzebna. Ale gdzieś głęboko we mnie tliła się obawa: czy to tylko chwilowe? Czy znów zostanę sama?

Wieczorem siedzieliśmy razem przy stole. Rozmawialiśmy o dawnych czasach, śmialiśmy się z rodzinnych anegdot. Ale gdy dzieci wyjechały, znów poczułam pustkę.

Czy to już koniec mojej walki o rodzinę? Czy musiałam postawić ultimatum, żeby przypomnieli sobie o matce?

Czasem patrzę na ten dom i myślę: ile jest takich matek jak ja? Ile jeszcze musi krzyczeć o pomoc, zanim ktoś je usłyszy?

Czy naprawdę trzeba grozić odejściem, żeby zostać zauważoną przez własne dzieci?