Wyrzuciłam syna i synową z domu – czy byłam złą matką? Moja historia o miłości, rozczarowaniu i granicach

– Mamo, nie możesz nas tak po prostu wyrzucić! – głos Pawła drżał od gniewu i bezsilności, a ja czułam, jak serce rozdziera mi się na pół. Stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści, obok niego Ania, jego żona, z oczami pełnymi łez. Była noc, a ja nie spałam już od kilku godzin, przewracając się z boku na bok, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie, które dręczyło mnie od miesięcy: czy naprawdę muszę to zrobić?

Nie tak wyobrażałam sobie starość. Kiedy Paweł przyprowadził Anię do naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie trzy lata temu, byłam pewna, że to tylko na chwilę. „Mamo, tylko do czasu aż znajdziemy coś swojego,” powtarzał. Wierzyłam mu. Zawsze byłam tą matką, która starała się być oparciem. Po śmierci męża to ja dźwigałam wszystko na swoich barkach – rachunki, wychowanie Pawła, codzienność. Pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu na Banacha, a potem dorabiałam nocami w aptece. Wszystko dla niego.

Początkowo cieszyłam się z ich obecności. W domu znów było gwarno, śmiech Ani rozbrzmiewał w kuchni, a Paweł pomagał mi przy zakupach. Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Zamiast wdzięczności pojawiło się roszczenie. „Mamo, mogłabyś nie wchodzić do naszego pokoju bez pukania?” – usłyszałam pewnego wieczoru. Zrobiło mi się przykro. To przecież mój dom.

Zaczęły się drobne konflikty. Ania narzekała na moje obiady – za tłuste, za mało wegańskie. Paweł coraz częściej zamykał się w swoim świecie, godzinami grał na komputerze. Pracował dorywczo jako kurier, ale pieniądze szybko znikały. Czasem miałam wrażenie, że jestem dla nich tylko darmowym hotelem i kucharką.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zobaczyłam Anię płaczącą w kuchni. „Nie mogę już tu wytrzymać,” szepnęła do telefonu. „Ona mnie kontroluje na każdym kroku.” Poczułam się zdradzona. Przecież chciałam tylko pomóc.

Wieczorami coraz częściej słyszałam ich kłótnie za ścianą. Paweł krzyczał: „To twoja wina! Gdyby nie twoje fochy, mama by nas nie wyrzuciła!” Ania odpowiadała płaczem. Próbowałam rozmawiać z nimi spokojnie, tłumaczyć, że musimy się szanować nawzajem. Ale oni widzieli we mnie tylko przeszkodę.

Najgorszy był dzień, kiedy znalazłam w łazience pustą butelkę po wódce i niedopałki papierosów. W moim domu! Zawsze byłam przeciwna piciu i paleniu – szczególnie po tym, jak mój mąż zmarł na raka płuc. Zrobiłam im awanturę. Paweł rzucił tylko: „Nie przesadzaj, mamo! Jesteśmy dorośli!”

Zaczęłam się wycofywać. Przestałam gotować obiady dla wszystkich, zamykałam się w swoim pokoju. Czułam się obca we własnym domu. Sąsiadka Basia zauważyła moją zmianę: „Haniu, co się dzieje? Wyglądasz na zmęczoną życiem.” Tylko pokiwałam głową.

Któregoś dnia Paweł przyszedł do mnie z prośbą o pożyczkę – dwa tysiące złotych na nowy komputer. Odmówiłam. Wybuchła awantura jakiej jeszcze nie było. „Całe życie poświęciłem dla ciebie! A ty nawet nie chcesz mi pomóc!” – krzyczał. Poczułam wtedy coś pękającego we mnie.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była nie do zniesienia. Ania przestała ze mną rozmawiać zupełnie, Paweł traktował mnie jak powietrze. Zaczęli wracać późno w nocy, trzaskali drzwiami, zostawiali bałagan w kuchni.

W końcu przyszedł ten wieczór. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty i patrzyłam w okno na światła miasta. Wrócili pijani po imprezie u znajomych Ani. Znowu hałasowali, śmiali się głośno mimo moich próśb o ciszę.

Wtedy podjęłam decyzję.

– Paweł, Ania… musicie się wyprowadzić – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Zamarli.

– Mamo…

– Nie chcę już tak żyć – przerwałam mu łamiącym się głosem. – Kocham was, ale nie mogę być waszą służącą i sponsorem do końca życia. Musicie dorosnąć.

Ania zaczęła płakać. Paweł patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– I co teraz? Gdzie mamy pójść?

– Jesteście młodzi, zdrowi… Dacie sobie radę – odpowiedziałam drżącym głosem.

Przez kolejne dni panowała cisza jak przed burzą. Pakowali rzeczy bez słowa. Kiedy wychodzili ostatni raz z mieszkania, Paweł nawet nie spojrzał mi w oczy.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze noce płakałam do poduszki, zastanawiając się czy zrobiłam dobrze. Czy byłam złą matką? Czy powinnam była jeszcze bardziej ich wspierać?

Minęły dwa miesiące. Paweł nie odezwał się ani razu. Ania napisała krótkiego SMS-a: „Przepraszam za wszystko.” Nie odpisałam.

Czasem patrzę na zdjęcia Pawła z dzieciństwa i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy miłość matki może być aż tak ślepa? Czy są granice poświęcenia?

Może powinnam była być twardsza wcześniej? A może… to oni powinni byli dorosnąć szybciej?

Czy naprawdę byłam złą matką? Co wy byście zrobili na moim miejscu?