Wychowywałam ją jak własną córkę, a na jej ślubie nie było dla mnie miejsca. Co zrobiłam nie tak?

— Mamo, nie przesadzaj, to tylko ślub — usłyszałam przez zamknięte drzwi pokoju Julki. Jej głos był cichy, ale stanowczy. Stałam na korytarzu, ściskając w dłoni listę gości, na której nie znalazłam swojego imienia. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Przecież wychowywałam ją od szóstego roku życia. Byłam przy niej, gdy jej biologiczna mama wyjechała do Niemiec z nowym partnerem i zostawiła ją z nami. To ja tuliłam ją w nocy, gdy płakała z tęsknoty. To ja uczyłam ją jeździć na rowerze, piekłam z nią pierwsze ciasto i pomagałam w nauce do matury.

A teraz? Teraz nie było dla mnie miejsca na jej ślubie.

Wróciłam do kuchni, gdzie mój mąż, Andrzej, siedział przy stole z gazetą. Spojrzał na mnie spod okularów.

— I co? — zapytał cicho.

— Nie zaprosiła mnie — odpowiedziałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Andrzej westchnął ciężko i odłożył gazetę.

— Może to tylko pomyłka? Może jeszcze się zastanawia?

Pokręciłam głową.

— Andrzej, ona już wszystko zaplanowała. Zaprosiła nawet swoją biologiczną mamę z Niemiec. Mnie nie.

Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. W końcu Andrzej powiedział:

— Porozmawiam z nią.

Ale wiedziałam, że to nic nie da. Julka od kilku lat coraz bardziej się ode mnie oddalała. Kiedyś byłyśmy nierozłączne — razem gotowałyśmy, chodziłyśmy na zakupy, zwierzała mi się ze swoich problemów. Ale odkąd skończyła liceum i zaczęła studia w Warszawie, coś się zmieniło. Coraz rzadziej dzwoniła, coraz mniej opowiadała o swoim życiu. Zaczęła spędzać więcej czasu z matką biologiczną, która nagle przypomniała sobie o córce i zaczęła ją odwiedzać.

Pamiętam pierwszy raz, gdy Julka wróciła z weekendu u matki i powiedziała:

— Wiesz, mama zabrała mnie do teatru. Było super! Szkoda, że ty nie masz na to czasu.

Zabolało mnie to wtedy, ale starałam się nie pokazywać po sobie emocji. Pracowałam na dwie zmiany w szpitalu jako pielęgniarka, żeby niczego jej nie brakowało. Często byłam zmęczona, ale zawsze starałam się znaleźć dla niej chwilę.

Teraz jednak czułam się jak intruz we własnym domu.

Kilka dni później Andrzej wrócił z pracy i powiedział:

— Rozmawiałem z Julką. Powiedziała, że nie chce robić zamieszania na ślubie. Że jej mama i ty razem to byłoby niezręczne.

— Zamieszania? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Przecież to ja ją wychowałam! Gdzie była jej mama przez te wszystkie lata?

Andrzej spuścił wzrok.

— Może ona po prostu… potrzebuje czasu?

Nie odpowiedziałam. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde nasze wspólne wspomnienie. Czy byłam zbyt surowa? Czy za mało ją przytulałam? Czy powinnam była częściej mówić jej, że ją kocham?

Kilka dni przed ślubem Julka przyszła do domu po swoje rzeczy. Stałyśmy naprzeciwko siebie w przedpokoju. Miała na sobie elegancki płaszcz i wyglądała na starszą niż swoje dwadzieścia dwa lata.

— Julka… — zaczęłam niepewnie. — Czy naprawdę nie mogę przyjść?

Spojrzała na mnie chłodno.

— To mój dzień, Aniu. Chcę, żeby było spokojnie.

— Ale ja cię kocham jak własną córkę — wyszeptałam.

Wzruszyła ramionami.

— Przepraszam.

Zabrała walizkę i wyszła. Stałam w pustym mieszkaniu i czułam się tak samotna jak nigdy wcześniej.

W dzień ślubu siedziałam w kuchni i patrzyłam przez okno na deszczowe niebo. Andrzej pojechał na ceremonię sam — był ojcem panny młodej i nie chciał robić sceny. Ja zostałam w domu z kubkiem zimnej herbaty i poczuciem porażki.

Wieczorem Andrzej wrócił zmęczony i milczący. Położył mi rękę na ramieniu.

— Było ładnie — powiedział tylko.

Nie pytałam o szczegóły. Nie chciałam wiedzieć, jak wyglądała Julka w sukni ślubnej ani kto prowadził ją do ołtarza.

Minęły tygodnie. Julka nie dzwoniła. Andrzej próbował ją przekonać, żeby przyszła na obiad rodzinny, ale zawsze miała wymówkę: praca, wyjazd z mężem, spotkanie ze znajomymi.

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. To była moja siostra, Basia.

— Anka, musisz przestać się obwiniać — powiedziała stanowczo. — Zrobiłaś dla niej wszystko, co mogłaś. To ona musi dorosnąć do tego, żeby docenić twoją miłość.

Ale jak przestać się obwiniać? Jak pogodzić się z tym, że ktoś, kogo kochało się jak własne dziecko, odrzuca cię bez słowa wyjaśnienia?

Czasem myślę o tym, co bym zrobiła inaczej. Może powinnam była być bardziej wyrozumiała? Może powinnam była częściej rozmawiać z Julką o jej uczuciach? A może po prostu nie da się zastąpić matki biologicznej?

Dziś patrzę na zdjęcia sprzed lat — uśmiechnięta Julka na rowerze, Julka z pierwszym świadectwem z paskiem, Julka przy stole wigilijnym… I pytam siebie: czy naprawdę można wychować dziecko jak własne i mimo to zostać tylko „macochą”? Czy miłość zawsze musi być odwzajemniona?

Może ktoś z was potrafi mi odpowiedzieć: co zrobiłam nie tak?