Wszystko, co zostało po mnie: Opowieść o rodzinie, zdradzie i przebaczeniu

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a echo tego dźwięku jeszcze długo dudniło mi w uszach. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni list – nie mail, nie SMS, tylko zwykły papierowy list, który zostawił na stole. „Przepraszam, nie potrafię już tak żyć. Znalazłem kogoś innego. Wybacz mi” – napisał mój mąż, Paweł. Po dwunastu latach małżeństwa, dwóch dzieciach i wspólnym kredycie na mieszkanie w Poznaniu, zostałam sama.

Mój świat rozpadł się w jednej chwili. Z kuchni dobiegł mnie głos mojej córki, Julki:
– Mamo, co na kolację?

Nie mogłam się rozpłakać. Nie mogłam nawet usiąść. Musiałam być silna. Dla niej i dla syna, Antka, który właśnie wracał z treningu piłki nożnej. Wzięłam głęboki oddech i schowałam list do kieszeni.

– Zaraz coś wymyślę – odpowiedziałam, starając się, by mój głos nie drżał.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, zadzwoniła moja matka. Wiedziała wszystko – Paweł zdążył do niej zadzwonić i powiedzieć swoją wersję wydarzeń.

– Martyna, co ty zrobiłaś? – zaczęła bez przywitania. – Jak mogłaś doprowadzić do tego, że twój mąż odszedł? Przecież dzieci potrzebują ojca!

Zacisnęłam zęby. Zawsze byłam tą „silną”, tą „ogarniętą” córką. A teraz? Teraz byłam tylko kobietą, którą zostawił mąż.

– Mamo, to nie jest takie proste – wyszeptałam.
– Nic nie jest proste! Ale trzeba walczyć o rodzinę! – krzyczała przez telefon.

Nie miałam siły się tłumaczyć. Po prostu się rozłączyłam.

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Pracowałam jako księgowa w małej firmie transportowej na Wildzie. Szefowa, pani Teresa, zauważyła moją nieobecność duchem.

– Martyna, wszystko w porządku?
– Tak… To znaczy… Nie bardzo – przyznałam.

Pani Teresa pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Jeśli chcesz pogadać albo potrzebujesz wolnego, powiedz. Sama przez to przechodziłam.

Wróciłam do domu późno. Julka siedziała przy stole z zeszytem od matematyki.
– Mamo, tata dziś nie zadzwonił…

Serce mi pękło. Paweł przez pierwsze dni próbował utrzymać kontakt z dziećmi, ale szybko mu przeszło. Nowa partnerka była ważniejsza.

Wieczorami płakałam w poduszkę. Czułam się winna – bo może faktycznie byłam zbyt wymagająca? Może powinnam była częściej gotować jego ulubione schabowe? Może powinnam była mniej narzekać na jego wieczne siedzenie przed komputerem?

Po kilku tygodniach zaczęły się telefony od teściowej.
– Martyna, Paweł mówił, że jesteś nieznośna… Że ciągle się czepiasz…

Nie miałam już siły tłumaczyć się komukolwiek. Dzieci widywały ojca coraz rzadziej. Julka zaczęła mieć problemy w szkole – zamknęła się w sobie. Antek przestał chodzić na treningi.

Pewnego dnia zadzwoniła moja młodsza siostra, Kinga.
– Martyna, musisz coś zrobić ze sobą! Wyjdź gdzieś! Spotkaj się z kimś! Przecież nie możesz całe życie płakać po tym dupku!

Zgodziłam się pójść z nią do kina. To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy się śmiałam. Po filmie poszłyśmy na lody do Starego Browaru.
– Wiesz – powiedziała Kinga – zawsze ci zazdrościłam tej twojej siły. Ale teraz widzę, że nawet ty możesz się rozpaść.
– Każdy może – odpowiedziałam cicho.

Po powrocie do domu dzieci już spały. Znalazłam na stole rysunek Antka: cała nasza rodzina trzymająca się za ręce… ale tata był przekreślony grubą czarną kreską.

Zadzwoniłam do Pawła.
– Musisz porozmawiać z dziećmi – powiedziałam stanowczo. – One cierpią.
– To twoja wina! – krzyknął. – Ty je nastawiasz przeciwko mnie!
– Nieprawda! One po prostu tęsknią!

Rozłączył się.

W pracy dostałam awans – pani Teresa doceniła moją sumienność i zaproponowała mi prowadzenie nowego projektu. To była szansa na wyższe zarobki i większą niezależność.

Ale w domu było coraz trudniej. Matka nie odpuszczała:
– Martyna, powinnaś przebaczyć Pawłowi! Dla dobra dzieci!
– Mamo, on mnie zdradził!
– Każdemu może się zdarzyć…

Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet własna matka nie rozumiała mojego bólu.

Któregoś dnia Julka wróciła ze szkoły zapłakana.
– Koleżanki mówią, że tata ma nową rodzinę… Że już nas nie kocha…

Przytuliłam ją mocno.
– Kochanie, tata zawsze będzie twoim tatą. Ale czasem dorośli popełniają błędy…

Wtedy po raz pierwszy poczułam gniew – nie do Pawła, ale do siebie samej za to, że pozwoliłam mu tak długo mnie ranić.

Zaczęłam spotykać się z psychologiem szkolnym dzieci – panią Agatą. Pomogła nam przejść przez najgorsze chwile. Powiedziała mi coś ważnego:
– Martyna, musisz najpierw zadbać o siebie. Dzieci widzą twoje cierpienie i przejmują je jak gąbka.

Zaczęłam biegać po Cytadeli – najpierw powoli, potem coraz szybciej. Z każdym krokiem czułam, jak wraca mi siła.

Minął rok od odejścia Pawła. Dzieci zaczęły się uśmiechać częściej. Ja nauczyłam się gotować dla siebie i dla nich – nie dla kogoś innego. Kupiłam sobie nową sukienkę i poszłam z Kingą na koncert jazzowy nad Wartą.

Pewnego dnia Paweł zadzwonił:
– Martyna… Chciałem cię przeprosić…
– Za co?
– Za wszystko… Za to jak cię potraktowałem…

Nie odpowiedziałam od razu. Po raz pierwszy poczułam spokój.
– Wiesz co? Już ci wybaczyłam. Ale nie wrócimy do siebie.
– Wiem…

Dziś jestem inną kobietą niż rok temu. Nadal boję się przyszłości, ale wiem jedno: przetrwałam najgorsze i nauczyłam się żyć dla siebie i moich dzieci.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy można naprawdę przebaczyć komuś, kto odebrał ci wszystko? A może przebaczenie to jedyny sposób, by odzyskać siebie? Co wy o tym myślicie?